tag:blogger.com,1999:blog-59242859391457644452024-02-01T23:46:00.884-08:00Trzy w jednejZawsze byłyśmy trzy, jedna drugiej przeszkadzała w podejmowaniu różnych decyzji... Przez lata należało przywyknąć:-)Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.comBlogger302125tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-76855242486564160722018-09-11T14:21:00.002-07:002018-09-11T14:21:15.766-07:00Pięć latPięć lat minęło w Ameryce, a ja wciąż gotuję po polsku :) Raz do roku zjem burgera no i oczywiście amerykańskie żeberka (bo są pyszne). Dalej najbardziej smakuje mi schabowy i rosół :) I to pewnie już się nie zmieni. Ostatnio jednak trochę eksperymentuję z kuchnią i zaczynam gotować z przepisów Jamiego Olivera, który ma szybkie i niewydumane przepisy na dobrą szamkę. Ostatnio zrobiłam zapiekankę ziemniaczaną. Pięć minut roboty, a jedzenie pyszne. Parę młodych ziemniaków, bulwa fenkułu, serce karczocha, śmietana, parmezan, sól i pieprz :) Niebo w gębie :)Rudahttp://www.blogger.com/profile/17406644807806889492noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-65568080387477470122014-09-15T10:59:00.001-07:002014-09-15T10:59:28.989-07:00CentrumProwadzę "Centrum Dożywiania Uchodźców" :) Człowiek chciał nakarmić rodaków na obczyźnie, to rodacy wymyślili, że dokarmiam uchodźców :) Przyznać trzeba, że uchodźcy - rodacy tutaj nie są najbiedniejsi, ale jeśc po polsku im się chce!<br />
Mieszkam w Kalifornii od półtora roku i muszę przyznać, że żeby dobrze ugotować, nieźle się tutaj trzeba nagimnastykować! Dlaczego??? Hmmm, Amerykanie po pierwsze, ze swoją poprawnością i nie tylko polityczną, uważają, że jeżeli 0,1 populacji jest na coś uczulona, to nie wolno tego sprzedawać! Po drugie - Amerykanki nie gotują w domu, bo są zwyczajnie leniwe, a co za tym idzie chodzą wszyscy gremialnie do knajp (gdzie nie powiem - karmią całkiem nieźle, szczególnie porcje są bardzo słuszne) albo kupują wszystko w opakowaniach do mikrofali albo do zalania wodą i w 10 minut "smaczne, zdrowe i bez konserwantów" jedzenie jest gotowe :)<br />
Dlatego trochę czasu mi zajęło znalezienie miejsc gdzie można kupić normalne produkty do gotowania. Oprócz wołowiny, która tutaj jest absolutnie pyszna i ziemniaków, które przyjeżdżają z Idaho i też są bezkonkurencyjne! Dobrze, że w San Francisco istnieje polski sklep (z taką wędliną, jaką w Polsce już trudno kupić), a w San Mateo - niemieckie delikatesy - ze świeżymi europejskimi produktami (że świeżymi to wiadomo - Niemcy tam pilnują:)<br />
Tak, że po półtora roku wiem co gdzie kupić i co gotować i o tym oczywiście pisała będę :)Rudahttp://www.blogger.com/profile/17406644807806889492noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-67070595663834246252014-08-30T18:46:00.001-07:002014-08-30T18:46:32.958-07:00No wiem, wiem - zawaliłamNie było mnie tutaj ponad trzy lata - takie życie. Nie będę się usprawiedliwiała brakiem czasu i tym podobnie, to przecież ni ema sensu i to nie jest prawda :)<br />
Wracam! Będę dalej zapodawać przepisy - teraz trochę inne - moi Kochani prosto z Ameryki, a konkretniej z Kalifornii! Nie żeby oni tutaj jedli coś naprawdę dobrego, ale w połączeniu z moim czasem wychodzi całkiem nieźle :) Jutro zapodam już jakiś przepis! Pozdrawiam z bardzo słonecznej Kalifornii :)Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-30538206785342230432011-04-29T02:42:00.000-07:002011-04-29T02:42:56.776-07:00Kulinarny romans z Azją:)Misiek jest absolutnym fanem przeróżnych paści:)<br />
Przez trzy dni świąt grzecznie zajadał tradycyjne potrawy, więc w tygodniu postanowiłam Go kulinarnie dopieścić!<br />
Wzięłam kurzęce cycki, pokroiłam w drobną kostkę i z solą, pieprzem i odrobiną curry przesmażyłam je na oliwie z oliwek. Do innego garnka wrzuciłam kurzęce udko, włoszczyznę pokrojoną w cienkie paski, chińskie grzybki i przeróżne przyprawy, które zapodaje się również do normalnego rosołu!<br />
Kiedy rosołek został prawie że ugotowany, dodałam do niego wcześniej usmażoną kostkę z pierwsi, razem z tłuszczykiem z patelni. Dodałam dwie duże łyżki pasty z curry i jeszcze doprawiłam do smaku (muszę się przyznać, że troszeczkę przesadziłam z ostrością:)<br />
Chiński makaron wrzuciłam do wrzątku, przykryłam pokrywką i odczekałam pięć minut, a później zwyczajnie odcedziłam (bez hartowania). Makaron do miseczki, a później zalać chińską zupką:)<br />
Zapomniałabym, do zupki dodałam jeszcze jedną mini kosteczkę knorra - cebulkę!<br />
I Misiek i Ala stwierdzili, że to nie romans z Azją, tylko kulinarny orgazm :)Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-24809102753247908742011-04-07T06:06:00.000-07:002011-04-07T06:06:25.412-07:00Jestem, wróciłam...Witajcie:)<br />
Przepraszam, że mnie tak długo nie było, ale wypoczywałam!!! Lazurowe Wybrzeże o tej porze roku jest bajeczne:)<br />
Ponieważ trudno było wrócić do codziennych obowiązków, przedwczoraj to Misiek przejął pałeczkę w kuchni. Wziął trochę suszonych drożdży, łyżkę cukru i łyżkę mąki i zalał to ciepłym mlekiem i pozwolił się temu "wyruszać". Kiedy już to nastąpiło wziął jeszcze trochę mąki, wody, soli oliwy z oliwek i pozwolił żeby mikser zrobił z tego ciasto.<br />
Rozwałkował je na cieniutki okrągły placek, posmarował sosem pomidorowym i nałożył na wierzch: trochę pokrojonej szyneczki, plasterki pieczarek, plasterki zielonych oliwek i mieszankę utartych serów przywiezionych z Francji:)<br />
Później wszystko to wciepnął na 15 minut do nagrzanego do 250 stopni piekarnika:)<br />
Na talerzach polaliśmy sobie pizzę jeszcze wcześniej przygotowana oliwą z różnymi dodatkami! Mówię Wam, jak smakuje kiedy się nie gotuje :)<br />
Wiem, że przepis jest małoprecycyjny, ale o szczegóły możecie pytać Miśka:)Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-67242740043717641522011-03-10T04:58:00.000-08:002011-03-10T04:58:45.281-08:00Dawno mnie tutaj nie było...W żadnym razie jednak to nie znaczy, że nie gotuję :) Ostatnio jednak, przez nasz dom przewija się taka ilość ludzików, że znajduję jedynie czas na pracę, gotowanie i spanie!!!<br />
Wczoraj udało mi się przyrządzić cóś pysznego, więc należy to tutaj uwiecznić:)<br />
Zakupiłam 70 dkg wołowinki pieczeniowej, pokroiłam ją w plastry i lekko rozbiłam tłuczkiem. Posypałam solą, pieprzem i zmieloną, słodką, czerwoną papryką i w rondlu do "rumianiości" obsmażyłam na masełku.<br />
Następnie, pod przykrywką, pozwoliłam się mięsku dusić przez ponad godzinkę.<br />
W tak zwanym międzyczasie pokroiłam w plasterki dwie olbrzymie czerwone papryki, dwie duże cebule w kostkę, pięć ząbków czosnku, znowu w plasterki i posiekałam natkę pietruszki.<br />
Kiedy wołowina była lekko miękka wrzuciłam do niej paprykę i cebulę i znowu pozwoliłam wszystkiemu temu dusić się około 40 minut.<br />
Na koniec wzięłam dwie łyżki przecieru pomidorowego, dwie łyżki śmietany, oczywiście 36%, i rozmieszałam to z odrobiną wody, i zapodałam do mięska i warzyw. Wieńcząc dzieło wrzuciłam czosnek i natkę pietruszki i dusiłam nie dłużej jak pięć minut:)<br />
Całość została wszamana z kopytkami i sałatką działkowicza:)Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com17tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-34069399579746823102011-02-23T02:33:00.000-08:002011-02-23T02:33:12.493-08:00W podziękowaniach za boczuś:)Anonimowa - wielkie dzięki, na weekend piekę boczuś:) Mój Misiek zapewne będzie wniebowzięty:)<br />
Wczoraj było zgłoszone konkretne zapotrzebowanie na obiado-kolację! Było tak: Kiciu zjadłbym mięsko z grilla, ze smażonymi warzywami i pieczonymi ziemniaczkami!<br />
Wiśta wio - łatwo powiedzieć, kiedy na obiedzie ma być "któś", kto nie może jeść pieczonego i smażonego! No mówię Wam - Armagedon!<br />
Coś należało wymyślić. Wzięłam cztery plastry schabu i cztery plastry pierwsi indyczej (bo jak wszyscy wiedzą, pierwsi są dobre na wszystko). Do miseczki wlałam kilka łyżek oliwy z oliwek i dorzuciłam tam to co miałam pod ręką: majeranek, sól, pieprz, czerwoną mieloną paprykę, posiekaną natkę pietruszki i jeszcze mielonego curry. Wszystko rozbełtałam i dokładnie obmaczałam w tym mięsko i zostawiłam ja jakiś czas (to zależy od tego ile czasu mamy na gotowanie - może być od pół godziny nawet do doby:)<br />
Delikatnie podgotowałam kilka ziemniaków w "mundurkach", nałożyłam każdy z osobna na kawałek folii aluminiowej i do każdego dodałam: trochę różnokolorowej, pokrojonej w paski papryki, po dwie różyczki brokułów, plastrze bakłażana, lekko posoliłam i na wierz pół łyżeczki masełka. Zawinęłam kopertki i wciepnęłam na 40 minut do rozgrzanego do 180 stopni piekarnika. Zamarynowane mięsko powędrowało w tym czasie na grilla!<br />
I tym sposobem upiekłam dwie pieczenie na jednym ogniu:) Był wilk syty i owca cała:) Znaczy zrealizowane było zamówienie Miśka, a Monia mogła spokojnie sobie podjeść:) Myślę, że to jedzonko bez wyrzutów sumienia i innych może również przygotować Ozon:)Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com11tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-29207756246323528562011-02-10T10:19:00.000-08:002011-02-10T10:19:15.515-08:00Eksperyment:)Żarło u Moniki i Pawła bardzo mi smakowało. Przednie były kopertki z ciasta francuskiego z różnorakim nadzieniem.<br />
Ponieważ dzisiaj gotuję dla dwóch osób, nie robiłam różnorakiego nadzienia (bo zwyczajnie mi się nie kciało:)<br />
Ciasta francuskiego także samotnie nie robiłam, bo musiałabym być ostatnią idiotką, aby za pięć zeta, nawalać wałkiem przez pół godziny.<br />
Zakupiłam więc gotowe ciasto francuskie, rozmroziłam i lekko rozwałkowałam placuszki. Pokroiłam je na kwadraty i na każdy z nich położyłam dwa plasterki salami, odrobinę żółtego, tartego sera (bo miałam w lodówce) i na to jeszcze zapodałam odrobinę sosu z przecieru pomidorowego, chili, soli, odrobiny jogurtu naturalnego, majeranku i ziół prowansalskich i wszystko zawinęłam w pakuneczki.<br />
Nastawiłam piekarnik na 200 stopni pana Celsjusza, na pół godziny czasu zachodnioeuropejskiego i zobaczymy co z tego wyjdzie:)))Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com11tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-77287755226778404582011-02-09T08:35:00.000-08:002011-02-09T08:35:01.584-08:00Lubię jaja:)Jakie jaja? "Kacze, bycze i indycze":)<br />
Oczywista mowa jednakże tutaj o jajach kurzęcych, bezpośrednio "od chłopa".<br />
Kiedyś, na wsi pod Warszawą widziałam taki napis na bramie: "Jaja wiejskie - produkcja własna" i od razu wyobraziłam sobie, jak gospodarz znosi te jaja i to wcale nie w sytuacji kiedy schodzi po drabinie:)<br />
Ale tak już zupełnie poważnie, to jajecznicę mogłabym jeść naprzemiennie ze schabowymi. Jajecznicę jako same jaja na maśle, z dodatkiem szyneczki czy świeżych pomidorków, szczypiorku czy też natki pietruszki, albo ze wszystkim tym zussamen do kupy:)<br />
Dzisiaj mam święto. Misiek szlaja się po obcych lądach, więc nie gotowałam obiadku. Za to pokroiłam dużą cebulę na cienkie półplasterki i rzuciłam je na rozgrzane osolone masełko. Kiedy cebulka była uduszona dodałam dwa jaja i wyszła jajecznica na cebuli:) Czuję się absolutnie usatysfakcjonowana:)Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-58415186717882465362011-02-08T09:34:00.000-08:002011-02-08T09:34:52.876-08:00MakaronyNakazali zakupić: paczkę makaronu wstążki, paczkę makaronu - rurki do nadziewania (zapomniałam jaka jest jego fachowa nazwa:), pół kilograma mielonego mięsa, mrożony szpinak, żółty ser, parmezan, oliwki, sos bolognese, masło, mleko, śmietanę, czosnek, puszkę zielonego groszku, rukolę i w ogóle mnóstwo rzeczy. Kiedy zrealizowaliśmy z Miśkiem listę zakupów, zostałam przez dzieci wyciepnięta z kuchni:) Ktoś kto mnie jednak zna, nie uwierzy, że nie podglądałam co robią:)<br />
Mięsko przesmażyli z solą i pieprzem - na odrobinie oleju, dodali pół dużego słoika sosu bolognese i pół puszki zielonego groszku i już:)<br />
Później na patelnię poszedł szpinak (łamany na kolanie przez Młodego), odrobina masła, sól, pieprz i trzy ząbki zmiażdżonego czosnku i wszystko to zostało przesmażone.<br />
Później Młoda część rurek nadziała mięsnym farszem, a Młody drugą część szpinakowym. Wszystko to zostało umieszczone w naczyniach żaroodpornych. Młody zagotował pół litra mleka z gałką muszkatałową, solą i pieprzem, roztopił pół kostki masła i po wystygnięciu wciepnął do mleka, później zalał śmietaną i zrobił się był sos beszamelowy. Rurki nawdziane zostały zalane połową owego sosu, posypane żółtym startym serem i wciepnięte do rozgrzanego do 200 stopni piekarnika, na pół godzinki.<br />
Wstążki zostały ugotowane w osolonej wodzie i również zalane beszamelem. Na patelnie powędrowały olej, pokrojona szynka, plasterki pokrojonych oliwek i paczka rukoli i oczywiście przyprawy. Po przesmażeniu owych składników wszystko trafiło do wstążek i beszamelu, zostało wymieszane, a następnie wszystko zostało spożyte:)))Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-58608211231992449812011-02-07T07:42:00.000-08:002011-02-07T07:42:41.994-08:00Jedli i jedli i jedliSobota była dniem gotowania i jedzenia:) Niedziela - dogorywaniem po sobocie:)<br />
Na dzień dobry goście w sobotę dostali zupę. Nie była to jednak taka sobie zupa - tylko zupa z pomysłem, z charakterem czy z czym tam jeszcze chcecie.<br />
Na początek do garnka wrzuciłam woreczek mrożonej włoszczyzny (marchewka, pietruszka i por), zalałam całość wodą, wsypałam sól i pieprz do smaku i kilka ziaren ziela angielskiego i dwa listki liścia laurowego i ugotowałam warzywny bulion. Na patelnię, na rozgrzane masełko, wrzuciłam pokrojona w drobne paski szynkę i mocno ją podsmażyłam (tak jak bekon). Wyjęłam ją na miseczkę, a na to samo masełko wciepnęłam pokrojonego w kostkę surowego ziemniaka i paczkę mrożonego kalafiora. Kartofla z kalafiorem podsmażyłam, a później zalałam wcześniej zrobionym bulionem (razem z całą włoszczyzną) i pozwoliłam się temu trochę pogotować. Kończąc dzieło zmiksowałam wszystko z jednym dużym serkiem topionym i dodałam dużo śmietany:)<br />
Kiedy goście zgłodnieli dostali po misce kremu (znaczy tej zupy), który był posypany wcześniej zrumienioną szyneczką, a obok w miseczce znajdowały się grzanki zrobione z kilku kromek bułki:)Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-2376222256311339192011-02-03T05:59:00.000-08:002011-02-03T05:59:24.354-08:00Bo Henio lubi sosy:)Trzeba wziąć i "upolować" świeżego, w miarę nie tuczonego tylko kukurydzą kurczaka, umyć go, wyciągnąć wszystkie rzeczy, których panowie zapomnieli wyciągnąć i pokroić na sześć, czy jak kto woli na osiem części.<br />
Posolić, popieprzyć i jak to mój Ojciec mawiał: "za okno wypieprzyć" - czyli na chwilę zostawić w chłodnym miejscu:)<br />
Później rozgrzać klarowane masełko i te kurczakowe cząstki udusić, a później pozwolić im się zrumienić.<br />
W tak zwanym międzyczasie bierzemy dwa jaja kurzęce i szklankę gęstej, dobrej śmietany i dokładnie rozbełtujemy jaja w śmietanie. Kiedy kurczak jest uduszony i zrumieniony, zalewamy go mieszanką jajeczno-śmietanową i podgrzewamy, ale nie możemy dopuścić do wrzenia - jaja się wezmę i zetną:) Na koniec wszystko posypać posiekaną natką pietruszki i jemy z ugotowanym ryżem, kaszą czy czym kto chce. Końcem końców możemy zjeść samo:)Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-57873610619510688292011-02-01T06:06:00.000-08:002011-02-01T06:06:09.832-08:00Cóś bardziej dla jaroszy:)Nie oczekujcie jednak moi Kochani, że w tym przepisie w ogóle nie przemycę jakiejś odrobinki mięska:) Oczywiście, że przemycę, ale na swoje usprawiedliwienie dodam, że tą potrawę można zrobić całkowicie bez użycia jakiejkolwiek odmiany mięska. Może zatem posłużyć tym, którzy w odróżnieniu ode mnie, nie wykazują wszystkich cech drapieżników:)<br />
Ja to robię tak: Zaopatruję się w dwa średnie selery, ser żółty w plastrach i szyneczkę, również w plastrach, sól, pieprz i jarzynkę - zawsze posiadam, jaja i tartą bułkę również, że o oleju nie wspomnę:)<br />
Selery obieram, kroję w plastry, raczej cienkie, tak na oko i obgotowuje je w osolonej, opieprzonej i ojarzynkowanej wodzie, tak do pół miękka.<br />
Odcedzam i czekam żeby przestygły. Biorę jeden plaster selera, kładę na nim plaster sera żółtego i plaster szynki, i przykrywam drugim plastrem selera (może być bez szynki). Gotową "kanapkę" maczam w rozbełtanym jaju, a później obtaczam w tartej bułce. Pozostaje jedynie rzucić na patelnię, na rozgrzany olej (jezeli ktoś woli może być sklarowane masełko) i usmażyć na złoty kolor:)<br />
Dobłe bałdzo:)Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-4095596322885634382011-01-31T07:02:00.000-08:002011-01-31T07:02:27.710-08:00Jak to się dzieje?Ostatnio miałam taki bardzo, rzekłabym, przyziemny problem. Dlaczego tak jest, że McDonald najlepiej smakuje w Ameryce? Dlaczego "krakowskie obwarzanki" kupowane w Warszawie, nie są krakowskimi obwarzankami? Dlaczego do dzisiaj nie potrafię tak odgrzać ziemniaków na patelni, tak jak robiła to moja babcia dla mojego syna? Dlaczego moje czerwone buraczki, robione dokładnie według przepisu teścia, smakują inaczej, niż te zrobione przez niego? No i dupa! Nie znam odpowiedzi na żadne z tych pytań :)<br />
Mam olbrzymią prośbę do zaglądających do mnie. Bardzo Was proszę Kochani, może któreś z Was, wie dlaczego tak się dzieje?<br />
Prawdą jest, że odpowiedzi na te i inne pytania, nie jest sprawą życia i śmierci, ale zwyczajnie lubię wiedzieć:)))Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com19tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-42065080789795760732011-01-30T01:51:00.000-08:002011-01-30T01:51:22.789-08:00Niebo w gębie i nie tylko:)Pisząc tytuł miałam na myśli, że niebo było w gębie i nie tylko w gębie, a nie, nie tylko niebo:) Jak zawsze zakręciłam, ale Ci, którzy na co dzień mnie rozumieją, zrozumieją i dzisiaj:)<br />
Znana z mojego blogu Monika i jej mąż "zgrzęda" okazali się być nie dość, że wspaniałymi kucharzami i gospodarzami, to jeszcze ludzikami z olbrzymim poczuciem humoru!<br />
Tyle, że ja dzisiaj nie o tym. Muszę, no naprawdę muszę poinformować Was co i ile wczoraj zeżarłam! Tak, zeżarłam, bo przy takich ilościach i różnościach trudno mówić o konsumpcji , czy degustacji:)<br />
Na dzień dobry dostaliśmy cienkie paski udźca wołowego, obsmażonego i lekko zapieczonego, z jakimś sosem, pysznym, ale nie wiadomo z czego:) Następnie koreczki z ogórków, pomidorów, mozzarelli, bazylii i czymś posypane - też nie wiadomo czym:)<br />
Rosół wołowo-kaczęco-gęsiowy, to coś co zapamiętuje się na bardzo długo. Wyluzowane pałki kurzęce, zapiekane z serem, papryką, boczkiem, nadziewane nie wiadomo czym i pieczone żeberka, glazurowane miodem, z sosem z: morel, suszonych śliwek i chili i z milionem jeszcze nie wiadomo jakich składników, z dodatkiem sałaty z papryką, pestkami słonecznikami i takimi tam jeszcze - to już orgia podniebień:)<br />
Na koniec sernik - własnoręczny wyrób Moniki - nie za słodki, delikatny i taki inny:)))<br />
O napojach nie wspominam - nie potrafię wymienić wszystkich użytych trunków do drinków i nie tylko do drinków:)<br />
A logiczne układanie kulek - moi Kochani - Magda i logiczne myślenie - fajnie brzmi:) Starałam się jak mogłam, a kiedy już nie mogłam - to byłą wina ilości wypitego alkoholu:)<br />
Gdyby Monika i Paweł kiedyś kogoś z Was zaprosili do siebie - serdecznie polecam - z jednym zastrzeżeniem - kilka dni wcześniej pijcie tylko wodę! :)Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-53419616109853427452011-01-27T02:51:00.000-08:002011-01-27T02:51:12.642-08:00"Ziemniakowe" wariacjeMiały być wczoraj, ale zabrakło czasu i będą dzisiaj.<br />
Czasem mam wrażenie, że Polacy dzielą się na ziemniakożerców i kluskożerców. Ja zdecydowanie należę do tych pierwszych, chociaż przyznać się muszę, że od klusków nie stronię za specjalnie:)<br />
Ziemniak to jedno z najulubieńszych, rodzimych warzyw i tyle jest przepisów na przygotowanie jego samego lub jako dodatku do miliona innych potraw.<br />
Moje ulubione ziemniaczki do mięska (i nie tylko) to ziemniaczki po żydowsku i o ukraińsku.<br />
Te po ukraińsku czynię następująco:<br />
Obrane ziemniaczki kroję w grubą kostkę i podgotowuje (tak do pół miękka) w osolonej wodzie. W rondelku, na oleju duszę pokrojoną w półplasterki cebulkę i włoszczyznę startą na grubej tarce i natkę pietruszki lub koperek - co tam aktualnie mam. Wszystko to przyprawiam do smaku. Podgotowane ziemniaczki odcedzam, wrzucam do nich uduszone warzywa i jeszcze troszkę wszystko to zostawiam na ogniu. Pychota<br />
Po żydowsku ziemniaczki robi się w jednym garnku. Obrane ziemniaki mają być pokrojone w plasterki i wrzucone do garnka, do tego samego garnka wrzucona cebula w plasterkach, lekko podlane wodą, a garnek ma być dopełniony mlekiem. Solimy jak "normalne" ziemniaki i troszkę pieprzymy no i gotujemy, ugotowane odcedzamy i zajadamy.<br />
Zanim się zagotują trzeba pilnować, bo mleko (jak wszyscy wiedzą) lubi z garnka uciekać:)Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com24tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-7421487612774437142011-01-25T05:17:00.000-08:002011-01-25T05:17:11.492-08:00Żeby nie było zbyt koszernie:)Koszerność koszernością, a ja uwielbiam schab:)<br />
Biorę go cały kilogram, nacieram solą i pieprzem i odstawiam na noc do lodówki.<br />
Drugiego dnia wrzucam go do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i polewam połową szklanki bulionu (może być kurzęcy, ale jak ktoś ma z wołu, też schabkowi nie zaszkodzi):) Kiedy schab siedzi sobie z jakąś godzinkę w piekarniku, polewam go od czasu do czasu powstałym na patelni sosikiem.<br />
W tak zwanym międzyczasie wyjmuję z lodówki słoiczek francuskiej musztardy, jedno jajo, a z szafki na produkty sypkie - pół szklanki tartej bułki. Wszystko to mieszam na jednolitą masę i doprawiam solą i pieprzem.<br />
Po godzinie wyjmuję schab i pozwalam mu lekko przestygnąć. Później wierzch i jego boczki nasmarowywuję musztardową pastą, skrapiam delikatnie olejem i abratno na jakieś 20 minut do piekarnika, aż musztardowa skórka się zarumieni.<br />
Po wyjęciu z piekarnika znowu pozwalam mu przestygnąć, kroję w plastry i dodaję na talerz ziemniaki po żydowsku - nie wiem czy koszerne:)))Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com20tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-21395686600785837122011-01-24T05:07:00.000-08:002011-01-24T05:07:28.154-08:00Milion blinPrzypominam sobie co w temacie blin przerabiałam mieszkając w Kijowie. I jeszcze zastanawiam się, czy okres w którym tam mieszkałam, można zaliczyć już do czasów ukraińskich, czy jesz<span class="Apple-style-span" style="font-family: arial, sans-serif;">cze do Kraju Rad?</span><br />
<span class="Apple-style-span" style="font-family: arial, sans-serif;">Najczęściej dochodzę do wniosku, że Ukraińcy zawsze czuli się Ukraińcami, niezależnie od tego, czy ich kraj był, że tak powiem samodzielny, czy też nie.</span><br />
<span class="Apple-style-span" style="font-family: arial, sans-serif;">Za to gorzej sprawa się ma z blinami! często wydaje mi się, że każda rosyjska czy ukraińska gospodyni, posiada na nie, swój osobisty przepis. Najgorzej jednak rzecz się ma, kiedy my Polacy, chcemy je udoskonalać:) A to my potrafimy najlepiej, wszak jesteśmy przecież ekspertami w każdej dziedzinie:)</span><br />
<span class="Apple-style-span" style="font-family: arial, sans-serif;">Ja dzisiaj nie będę bawiła się w eksperta, tylko zapodam dwa proste przepisy: na rosyjskie i ukraińskie bliny.</span><br />
<span class="Apple-style-span" style="font-family: arial, sans-serif;">Ukraińskie są na słodko i mają formę naszych racuchów, tyle, że miast pokrojonych jabłek do ciasta mieszamy utartą na grubym tarle, zwyczajną, żółtą dynię, tyle ile kto chce. Jeden woli więcej inny mniej. Po usmażeniu posypuje się je cukrem pudrem.</span><br />
<span class="Apple-style-span" style="font-family: arial, sans-serif;">Rosyjskie bliny, to odpowiednik naszych naleśników (na ostro, znaczy się bez cukru), a miast zawijania w nie farszu z mięska czy sera, zapodajemy do środka czerwony kawior.</span><br />
<span class="Apple-style-span" style="font-family: arial, sans-serif;">Ot i cała filozofia:)))</span>Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com21tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-75743112784602125472011-01-23T04:16:00.000-08:002011-01-23T04:16:55.599-08:00"Biedne kotlety"W lodówce zalegają jakieś smętne resztki, a tutaj znajomi dzwonią, że właśnie za pół godziny wpadną na kolację i mają nadzieję, że zjedzą cóś dobrego i niekoniecznie będą to kanapki! Szlag by to trafił - jak zwykle się nie zapowiedzieli!<br />
Jest w zamrażarce jedna, samotna pierwś kurzęca (a ich przychodzi najmarniej czworo) i co ? i dupa:)<br />
Nic to.<br />
Bierzemy tę wspomnianą pierwś i kroimy ją na naprawdę drobne kawałeczki. Wyciągamy z dolnej szuflady kilka pieczarek, które zostały kiedy robiliśmy na ten przykład strogonowa. Kroimy je na drobne plasterki i podsmażamy na masełku. O, jest jeszcze połówka zielonej i połówka czerwonej papryki! To tez kroimy w drobną kostkę. Do przesmażania pieczarek możemy dodać połówkę cebulki, tez skrojoną na miarę (czyli w drobną kostkę).<br />
Wszystko to wrzucamy do miski, możemy dodać jeszcze cóś zielonego (natkę pietruszki czy koperek), solimy, pieprzymy, wbijamy dwa jaja i wciepujemy dwie duże łyżki mąki ziemniaczanej. Wszystko dokładnie bełtamy i nakładamy łyżką na rozgrzany, na patelni olej. Pieczemy, aż się zrumieni! Do tego kilka kartofli i na ten przykład kiszone ogórki, lub jakąś sałatkę, którą zrobiliśmy latem i goście uznają, że przygotowywaliśmy się do tej kolacji co najmniej od wczoraj:)Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-27889861845473853702011-01-20T06:54:00.000-08:002011-01-20T06:54:58.387-08:00Utopione jaja:)Dzisiaj topimy jaja! Nie w sensie, że przetapiamy je na patelni (nie wiem czy to w ogóle jest możliwe?), ale że je utapiamy w sosiku:)<br />
Najsamwprzód robimy sosik. Bierzemy dużą łyżkę masła i dużą łyżkę mąki i z owych dwóch składników robimy białą zasmażkę (chyba nikogo nie trzeba uczyć robienia zasmażki, to podstawa polskiej kuchni w końcu jest:)<br />
Zasmażkę zalewamy dużą szklanką mleka (może być ciut więcej, zależy jaki kto zawiesisty sos lubi) i zagotowywujemy. Później do prawie już gotowego sosiku zapodajemy czubatą łychę (nie mylić z tą łycha, co to do szklanek się nalewa) koncentratu pindorowego, trochę soku z cypitryny i łyżkę chrzanu tartego, a soli ile kto woli (do smaku). I wszystko to sobie gotujemy około pięć minutek, nie zapominając o mieszaniu, bo siem przypali. W tak zwanym międzyczasie bierzemy osiem jaj i gotujemy je w tak zwanych "koszulkach", a ugotowane szybko przekładamy do gorącego jeszcze sosu i obsypujemy szczodrze posiekaną natką pietruszki. Utopione jaja możemy jeść z czym nam się uwidzi, z kartoflami, ryżem czy bułką. Możemy sobie zrobić jakąś surówkę, ale równie dobrze możemy wziąć kiszonego ogóra, jak raz pasuje do jaj:)))Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-27622875658691620082011-01-19T02:53:00.000-08:002011-01-19T03:50:18.448-08:00Jakby już ktoś upolował!!!Jeżeli na polowaniu uda się ustrzelić zająca - można nieźle podjeść:)<br />
Jestem drapieżnikiem i co za tym idzie mięsożercą, ale futerkowe jadam rzadko:) Wczoraj jednak był królik w śmietanie (upolowany na podwórku przez tatę koleżanki) i wszystkie głodomory orzekły - wyśmienity!!!<br />
Dzisiaj jednak trochę mniej krwawo:)<br />
Wczoraj upolowałam pierwsi kurzęce (dwie, duże), dwie puszki pomidorów bez skórki (świeżych teraz nie stosuję, ponieważ są ble). Następnie dwie puszki czerwonej fasoli i około 30 dkg boczniaków (w oryginalnym przepisie są pieczarki, więc jak kto woli).<br />
Troszkę oleju, sól, pieprz i jedną cebulę posiadałam w lodówce czy tam w innej jakiejś szafce.<br />
Cebulkę pokrojoną w półplasterki lekko podsmażyłam na dwóch łyżkach oleju, później na to zapodałam pokrojone pierwsi i lekko je zrumieniałam. Na te zrumienione kawałeczki mięska dorzuciłam pokrojone w plasterki boczniaki. Kiedy wszystko było uduszone wciepnęłam pomidory z puszki i fasolę, razem z sosem własnym w tychże puszkach występującym. Doprawiłam do smaku i w dwadzieścia minut kocioł dla żarłoków gotowy. Najlepsze gorące i z kawałkiem dobrego pieczywa:)Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-4760384903121825872011-01-17T04:06:00.000-08:002011-01-17T04:06:02.733-08:00Zasłużony schab dla Henia:)Niniejszym zobowiązuje się syna Henia do wypadu na zakupy. Zakupić należy kilogram dobrego, najlepiej od "chłopa" schabu, mnóstwo różnych ziółek (majeranek, rozmaryn, papryka, trochę vegety, sól i pieprz), co do tych ostatnich nie mam pewności, że są ziółkami, ale na pewno są potrzebne:)<br />
Konieczny jest również kieliszek czerwonego, wytrawnego wina i woreczek do pieczenia w piekarniku. Nie wiem jak się ma wino do woreczka, ale oba są niezbędne.<br />
Syn kupić może całą butelkę wina - dobre do upieczonego schabku (tylko ze względu na zdrowotność - czyli lepsze trawienie:).<br />
Resztą Heniu może poczynić już sam. Trzeba wziąć wszystko co się ma pod ręką i wetrzeć mocno w schab i odstawić go na parę godzin w chłodne miejsce. Później włożyć go do woreczka, wlać lampkę winka i wsadzić do rozgrzanego do 180 stopni piekarnika i zostawić w absolutnym spokoju na dwie godziny.<br />
Później wyjąc go z piekarnika i z woreczka i pozwolić mu kilka minut "odpocząć".<br />
Pokrojonego w grube plastry można zajadać z kartofelkami i jakąś surówką, ale można też tylko schabik i zapijać pozostałym winkiem:)<br />
Heniu smacznego:) Jeżeli kcesz, poczęstuj też syna - tylko dzieciom nie dawaj wina:)Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-6126865918340621022011-01-15T09:19:00.000-08:002011-01-15T09:19:33.033-08:00Zapomniane, a może się przydać:)Wydając obiad lub kolację, stół nakrywamy białym obrusem, kolorowe służą przyjmowaniu gości na drugim śniadaniu lub podwieczorku.<br />
Jeżeli mamy zamiar podać i zimne przekąski i gorące dania - stawiamy duże talerze, na nich mniejsze deserowe i dopuszczalne jest na deserowych umieszczenie jeszcze mniejszych, na przysłowiowego śledzika.<br />
Dopuszczalne jest ułożenie wszystkich sztućców z prawej strony talerzy, w kolejności ich używania. Bardziej elegancko jednak jest kiedy widelce znajdą się po lewej stronie talerza, reszta po prawej, a łyżeczki do deserów nad talerzem, równolegle do brzegu stołu, trzonkiem zwróconą w prawą stronę. Nie możemy zapominać, że wszystkie sztućce muszą być zwrócone wgłębieniem do góry lub do dołu (a nie każdy ch...na swój strój):) Noże zawsze zwrócone ostrzem w stronę talerza, zawsze!!!<br />
Jak pić, co i w czym - zapodam jutro:)Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-34329428713048648542011-01-14T09:22:00.000-08:002011-01-14T09:25:38.095-08:00Świat się waliCzłowiek wziął i odszedł z tak zwanych służb, przede wszystkim dlatego, coby innym nie musieć się już tłumaczyć! Wyszło na to, że tak dobrze to nie jest i czasem trzeba wyjaśnić kila spraw:)<br />
Po pierwsze, co do małej ilości kuchni w moim blogu wybrzydzał mąż Moniki, a nie jak wcześniej zapodałam rodzony mąż Dorotki! Widać Dorotka ma mniej marudnego małżonka:)<br />
Po drugie, i tutaj niestety z bólem serca, muszę przyznać, że co do wakacji Paweł, czyli wspomniany wcześniej mąż Moniki, miał rację! Nie dosyć, że bigos, to jeszcze makabrycznie polityczny!<br />
Pawełku, o kulinariach zaczęłam pisać, kiedy i ja i Misiek mieliśmy już polityki, pod tak zwaną kokardę:) Co może tłumaczyć, że przepisy znajdują się w nim od jesieni, anno domini 2010 roku:)<br />
Po trzecie, Miśkowa żona, nigdy, przenigdy, nie suszy mężowi głowy. Nie ta kategoria żony:)))<br />
Niezależnie jednak od powyższego wszelkie przepisy indonezyjskie i tajskie przyjmę z największą ochotą i odwdzięczę się ukraińskimi lub rosyjskimi, na ten przykład. Każdy przepis Twój Pawełku oczywiście opublikuję na stronie głównej:)<br />
Pomysł Miśka, co do wspólnego gotowania - jestem za:)Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-5924285939145764445.post-8358553637684386162011-01-13T08:04:00.000-08:002011-01-13T08:04:17.069-08:00Ku uciesze Dorotki Połówki:)Rodzony mąż Dorotki zaczął narzekać, że u mnie za dużo polityki, za mało jedzenia! No choćbyś się wściekł cholera - nie dogodzisz:) Suma sumarum jednak, co mi zaszkodzi spróbować?<br />
Trzeba wziąć ładny kawałek karczku (może być schabik, jeżeli ktoś tłuścinek nie lubi), tak mniej więcej z półtora kilograma (no, skrajnie może być tylko kilo):)<br />
Do rondla się wrzuca ze dwie słuszne łychy masełka i karczek w całości mocno się obsmaża, tak do baaardzo dobrego zrumienienia.<br />
Kiedy się to już uczyni, zalewa się owo mięsko najlepiej bulionem i dorzuca: garść suszonych śliwek, garść rodzynek i ze trzy cztery figi i się to wszystko dusi! Tak na oko z półtorej godziny. Przyprawy do smaku, co kto woli, bardziej słodkie, to mniej soli i pieprzu, jeżeli mniej słodkie - to odwrotnie. Jak się bulionik zredukuje, albo robimy typową sosową zasmażkę albo zalewamy gęstą i tłustą śmietaną:)<br />
Podajemy mięsko pokrojone w grube plastry z ziemniaczkami, z makaronem czy na ten przykład z ryżem! Jak ktoś lubi może zeżreć samo :)Rudahttp://www.blogger.com/profile/06638739741289459518noreply@blogger.com4