Po trzech dniach wyjmuję mięsko z zalewy, opłukuje je i robię ostrym, wąskim nożem, małe dziurki, w które wciskam, wcześniej pokrojoną w paski słoninę (jak ktoś lubi w pieczeni nutkę wędzonki, może miast owej słoniny zapodać tłuściutki, wędzony boczuś):) Oczywiście bez soli i pieprzu raczej się nie obędzie:) Tak "narychtowane" mięsko wkładam do gara z roztopionymi trzema łychami masełka i obsmażam. Teraz nadchodzi czas na pokrojenie w kostkę dwóch marchewek, pietruszki, kawałka selera, jednej cebuli i jednego dużego buraka. Wszystko to wrzucamy na podsmażone mięsko i uwaga, uwaga, uwaga!!!! Zalewamy szklanką czerwonego, wytrawnego wina i szklanką spirytusu! Nie żadnej tam wódki, chociażby była najlepsza, ale spirytusu! I w takim oto towarzystwie pozwalamy mięsku udusić się do miękkości! Gdyby było za mało płynu można dolewać bulion. Co prawda w oryginalnym przepisie było, że wodę, ale moje potrawy raczej wody nie tolerują. No chyba, że gotowane ziemniaczki:) Kiedy wołowina jest miękka, dobrze jest zapodać okruszki kromy chleba i pozwolić się jeszcze chwilkę podusić. Zanim pokroimy mięso na dosyć grubaśne plastry i polejemy sosikiem, musimy pamiętać, że musi sobie ono poza garnkiem chwilkę "odpocząć":) Smacznego Ozonie :)
Nowy, 2018 rok.
7 lat temu
9 komentarzy:
No i jak tu trzymać dietę? Eh? Eh???
A i nawet ziemniaki gotowane na mleku są lepsze :)
O diecie już nawet nie należy wspominać:) Ziemniaki na mleku albo po ukraińsku:), zdecydowanie lepsze:)
Madzia,wielbić Cię będę za te specyjały a specyjały za to,że takie mniamuśne no chyba,że Misiek mi w ucho przydzwoni...:)))Trudno,będę wielbił i już!:)))
Misiek z zasady jest niespotykanie spokojny człowiek, który przywykł, że faceci wielbią jego rodzoną żonę, za niezłe żarełko:)))
Lubi się podzielić. Żarciem oczywiście:)))
To i chwała mu za taką wyrozumiałość:)Za to klatę wypina pewnie z dumy:)
Moja mama często robiła onegdaj wołowinę ,,na dziko".Podawało się to to z białym sosem na śmietanie i makaronem typu pappardelle...Przepis podobny do Twojego lecz bez alkoholu...
Boże!Po tej zimie będę musiał się odchudzać:(((
Spoko, wiosennie zapodam lekkie i delikatne przepisy:) Będziemy zajadali chłodniki i nowalijki:)
A mnie po Twoich wspomnieniach o obiadkach Twojej Mamy, przypomniały się specyjały mojego ojca, krtóry był najlepsiejszym rzeźnikiem i masażem pod słońcem :)
Jestem teraz raczej "nieczynna".
Ale czytam Twoje przepisy:))) Podzieliły mi się te wpisy, bo nie chciał mnie Twój blok opublikować. Jak tylko się "rozluźni", to będę częściej.
No bywaj u mnie Kochana, bywaj :)
Prześlij komentarz