wtorek, 11 września 2018

Pięć lat

Pięć lat minęło w Ameryce, a ja wciąż gotuję po polsku :) Raz do roku zjem burgera no i oczywiście amerykańskie żeberka (bo są pyszne). Dalej najbardziej smakuje mi schabowy i rosół :) I to pewnie już się nie zmieni. Ostatnio jednak trochę eksperymentuję z kuchnią i zaczynam gotować z przepisów Jamiego Olivera, który ma szybkie i niewydumane przepisy na dobrą szamkę. Ostatnio zrobiłam zapiekankę ziemniaczaną. Pięć minut roboty, a jedzenie pyszne. Parę młodych ziemniaków, bulwa fenkułu, serce karczocha, śmietana, parmezan, sól i pieprz :) Niebo w gębie :)

poniedziałek, 15 września 2014

Centrum

Prowadzę "Centrum Dożywiania Uchodźców" :) Człowiek chciał nakarmić rodaków na obczyźnie, to rodacy wymyślili, że dokarmiam uchodźców :) Przyznać trzeba, że uchodźcy - rodacy tutaj nie są najbiedniejsi, ale jeśc po polsku im się chce!
Mieszkam w Kalifornii od półtora roku i muszę przyznać, że żeby dobrze ugotować, nieźle się tutaj trzeba nagimnastykować! Dlaczego??? Hmmm, Amerykanie po pierwsze, ze swoją poprawnością i nie tylko polityczną, uważają, że jeżeli 0,1 populacji jest na coś uczulona, to nie wolno tego sprzedawać! Po drugie - Amerykanki nie gotują w domu, bo są zwyczajnie leniwe, a co za tym idzie chodzą wszyscy gremialnie do knajp (gdzie nie powiem - karmią całkiem nieźle, szczególnie porcje są bardzo słuszne) albo kupują wszystko w opakowaniach do mikrofali albo do zalania wodą i w 10 minut "smaczne, zdrowe i bez konserwantów" jedzenie jest gotowe :)
Dlatego trochę czasu mi zajęło znalezienie miejsc gdzie można kupić normalne produkty do gotowania. Oprócz wołowiny, która tutaj jest absolutnie pyszna i ziemniaków, które przyjeżdżają z Idaho i też są bezkonkurencyjne! Dobrze, że w San Francisco istnieje polski sklep (z taką wędliną, jaką w Polsce już trudno kupić), a w San Mateo - niemieckie delikatesy - ze świeżymi europejskimi produktami (że świeżymi to wiadomo - Niemcy tam pilnują:)
Tak, że po półtora roku wiem co gdzie kupić i co gotować i o tym oczywiście pisała będę :)

sobota, 30 sierpnia 2014

No wiem, wiem - zawaliłam

Nie było mnie tutaj ponad trzy lata - takie życie. Nie będę się usprawiedliwiała brakiem czasu i tym podobnie, to przecież ni ema sensu i to nie jest prawda :)
Wracam! Będę dalej zapodawać przepisy - teraz trochę inne - moi Kochani prosto z Ameryki, a konkretniej z Kalifornii! Nie żeby oni tutaj jedli coś naprawdę dobrego, ale w połączeniu z moim czasem wychodzi całkiem nieźle :) Jutro zapodam już jakiś przepis! Pozdrawiam z bardzo słonecznej Kalifornii :)

piątek, 29 kwietnia 2011

Kulinarny romans z Azją:)

Misiek jest absolutnym fanem przeróżnych paści:)
Przez trzy dni świąt grzecznie zajadał tradycyjne potrawy, więc w tygodniu postanowiłam Go kulinarnie dopieścić!
Wzięłam kurzęce cycki, pokroiłam w drobną kostkę i z solą, pieprzem i odrobiną curry przesmażyłam je na oliwie z oliwek. Do innego garnka wrzuciłam kurzęce udko, włoszczyznę pokrojoną w cienkie paski, chińskie grzybki i przeróżne przyprawy, które zapodaje się również do normalnego rosołu!
Kiedy rosołek został prawie że ugotowany, dodałam do niego wcześniej usmażoną kostkę z pierwsi, razem z tłuszczykiem z patelni. Dodałam dwie duże łyżki pasty z curry i jeszcze doprawiłam do smaku (muszę się przyznać, że troszeczkę przesadziłam z ostrością:)
Chiński makaron wrzuciłam do wrzątku, przykryłam pokrywką i odczekałam pięć minut, a później zwyczajnie odcedziłam (bez hartowania). Makaron do miseczki, a później zalać chińską zupką:)
Zapomniałabym, do zupki dodałam jeszcze jedną mini kosteczkę knorra - cebulkę!
I Misiek i Ala stwierdzili, że to nie romans z Azją, tylko kulinarny orgazm :)

czwartek, 7 kwietnia 2011

Jestem, wróciłam...

Witajcie:)
Przepraszam, że mnie tak długo nie było, ale wypoczywałam!!! Lazurowe Wybrzeże o tej porze roku jest bajeczne:)
Ponieważ trudno było wrócić do codziennych obowiązków, przedwczoraj to Misiek przejął pałeczkę w kuchni. Wziął trochę suszonych drożdży, łyżkę cukru i łyżkę mąki i zalał to ciepłym mlekiem i pozwolił się temu "wyruszać". Kiedy już to nastąpiło wziął jeszcze trochę mąki, wody, soli oliwy z oliwek i pozwolił żeby mikser zrobił z tego ciasto.
Rozwałkował je na cieniutki okrągły placek, posmarował sosem pomidorowym i nałożył na wierzch: trochę pokrojonej szyneczki, plasterki pieczarek, plasterki zielonych oliwek i mieszankę utartych serów przywiezionych z Francji:)
Później wszystko to wciepnął na 15 minut do nagrzanego do 250 stopni piekarnika:)
Na talerzach polaliśmy sobie pizzę jeszcze wcześniej przygotowana oliwą z różnymi dodatkami! Mówię Wam, jak smakuje kiedy się nie gotuje :)
Wiem, że przepis jest małoprecycyjny, ale o szczegóły możecie pytać Miśka:)

czwartek, 10 marca 2011

Dawno mnie tutaj nie było...

W żadnym razie jednak to nie znaczy, że nie gotuję :) Ostatnio jednak, przez nasz dom przewija się taka ilość ludzików, że znajduję jedynie czas na pracę, gotowanie i spanie!!!
Wczoraj udało mi się przyrządzić cóś pysznego, więc należy to tutaj uwiecznić:)
Zakupiłam 70 dkg wołowinki pieczeniowej, pokroiłam ją w plastry i lekko rozbiłam tłuczkiem. Posypałam solą, pieprzem i zmieloną, słodką, czerwoną papryką i w rondlu do "rumianiości" obsmażyłam na masełku.
Następnie, pod przykrywką, pozwoliłam się mięsku dusić przez ponad godzinkę.
W tak zwanym międzyczasie pokroiłam w plasterki dwie olbrzymie czerwone papryki, dwie duże cebule w kostkę, pięć ząbków czosnku, znowu w plasterki i posiekałam natkę pietruszki.
Kiedy wołowina była lekko miękka wrzuciłam do niej paprykę i cebulę i znowu pozwoliłam wszystkiemu temu dusić się około 40 minut.
Na koniec wzięłam dwie łyżki przecieru pomidorowego, dwie łyżki śmietany, oczywiście 36%, i rozmieszałam to z odrobiną wody, i zapodałam do mięska i warzyw. Wieńcząc dzieło wrzuciłam czosnek i natkę pietruszki i dusiłam nie dłużej jak pięć minut:)
Całość została wszamana z kopytkami i sałatką działkowicza:)

środa, 23 lutego 2011

W podziękowaniach za boczuś:)

Anonimowa - wielkie dzięki, na weekend piekę boczuś:) Mój Misiek zapewne będzie wniebowzięty:)
Wczoraj było zgłoszone konkretne zapotrzebowanie na obiado-kolację! Było tak: Kiciu zjadłbym mięsko z grilla, ze smażonymi warzywami i pieczonymi ziemniaczkami!
Wiśta wio - łatwo powiedzieć, kiedy na obiedzie ma być "któś", kto nie może jeść pieczonego i smażonego! No mówię Wam - Armagedon!
Coś należało wymyślić. Wzięłam cztery plastry schabu i cztery plastry pierwsi indyczej (bo jak wszyscy wiedzą, pierwsi są dobre na wszystko). Do miseczki wlałam kilka łyżek oliwy z oliwek i dorzuciłam tam to co miałam pod ręką: majeranek, sól, pieprz, czerwoną mieloną paprykę, posiekaną natkę pietruszki i jeszcze mielonego curry. Wszystko rozbełtałam i dokładnie obmaczałam w tym mięsko i zostawiłam ja jakiś czas (to zależy od tego ile czasu mamy na gotowanie - może być od pół godziny nawet do doby:)
Delikatnie podgotowałam kilka ziemniaków w "mundurkach", nałożyłam każdy z osobna na kawałek folii aluminiowej i do każdego dodałam: trochę różnokolorowej, pokrojonej w paski papryki, po dwie różyczki brokułów, plastrze bakłażana, lekko posoliłam i na wierz pół łyżeczki masełka. Zawinęłam kopertki i wciepnęłam na 40 minut do rozgrzanego do 180 stopni piekarnika. Zamarynowane mięsko powędrowało w tym czasie na grilla!
I tym sposobem upiekłam dwie pieczenie na jednym ogniu:) Był wilk syty i owca cała:) Znaczy zrealizowane było zamówienie Miśka, a Monia mogła spokojnie sobie podjeść:) Myślę, że to jedzonko bez wyrzutów sumienia i innych może również przygotować Ozon:)