piątek, 29 kwietnia 2011

Kulinarny romans z Azją:)

Misiek jest absolutnym fanem przeróżnych paści:)
Przez trzy dni świąt grzecznie zajadał tradycyjne potrawy, więc w tygodniu postanowiłam Go kulinarnie dopieścić!
Wzięłam kurzęce cycki, pokroiłam w drobną kostkę i z solą, pieprzem i odrobiną curry przesmażyłam je na oliwie z oliwek. Do innego garnka wrzuciłam kurzęce udko, włoszczyznę pokrojoną w cienkie paski, chińskie grzybki i przeróżne przyprawy, które zapodaje się również do normalnego rosołu!
Kiedy rosołek został prawie że ugotowany, dodałam do niego wcześniej usmażoną kostkę z pierwsi, razem z tłuszczykiem z patelni. Dodałam dwie duże łyżki pasty z curry i jeszcze doprawiłam do smaku (muszę się przyznać, że troszeczkę przesadziłam z ostrością:)
Chiński makaron wrzuciłam do wrzątku, przykryłam pokrywką i odczekałam pięć minut, a później zwyczajnie odcedziłam (bez hartowania). Makaron do miseczki, a później zalać chińską zupką:)
Zapomniałabym, do zupki dodałam jeszcze jedną mini kosteczkę knorra - cebulkę!
I Misiek i Ala stwierdzili, że to nie romans z Azją, tylko kulinarny orgazm :)

czwartek, 7 kwietnia 2011

Jestem, wróciłam...

Witajcie:)
Przepraszam, że mnie tak długo nie było, ale wypoczywałam!!! Lazurowe Wybrzeże o tej porze roku jest bajeczne:)
Ponieważ trudno było wrócić do codziennych obowiązków, przedwczoraj to Misiek przejął pałeczkę w kuchni. Wziął trochę suszonych drożdży, łyżkę cukru i łyżkę mąki i zalał to ciepłym mlekiem i pozwolił się temu "wyruszać". Kiedy już to nastąpiło wziął jeszcze trochę mąki, wody, soli oliwy z oliwek i pozwolił żeby mikser zrobił z tego ciasto.
Rozwałkował je na cieniutki okrągły placek, posmarował sosem pomidorowym i nałożył na wierzch: trochę pokrojonej szyneczki, plasterki pieczarek, plasterki zielonych oliwek i mieszankę utartych serów przywiezionych z Francji:)
Później wszystko to wciepnął na 15 minut do nagrzanego do 250 stopni piekarnika:)
Na talerzach polaliśmy sobie pizzę jeszcze wcześniej przygotowana oliwą z różnymi dodatkami! Mówię Wam, jak smakuje kiedy się nie gotuje :)
Wiem, że przepis jest małoprecycyjny, ale o szczegóły możecie pytać Miśka:)

czwartek, 10 marca 2011

Dawno mnie tutaj nie było...

W żadnym razie jednak to nie znaczy, że nie gotuję :) Ostatnio jednak, przez nasz dom przewija się taka ilość ludzików, że znajduję jedynie czas na pracę, gotowanie i spanie!!!
Wczoraj udało mi się przyrządzić cóś pysznego, więc należy to tutaj uwiecznić:)
Zakupiłam 70 dkg wołowinki pieczeniowej, pokroiłam ją w plastry i lekko rozbiłam tłuczkiem. Posypałam solą, pieprzem i zmieloną, słodką, czerwoną papryką i w rondlu do "rumianiości" obsmażyłam na masełku.
Następnie, pod przykrywką, pozwoliłam się mięsku dusić przez ponad godzinkę.
W tak zwanym międzyczasie pokroiłam w plasterki dwie olbrzymie czerwone papryki, dwie duże cebule w kostkę, pięć ząbków czosnku, znowu w plasterki i posiekałam natkę pietruszki.
Kiedy wołowina była lekko miękka wrzuciłam do niej paprykę i cebulę i znowu pozwoliłam wszystkiemu temu dusić się około 40 minut.
Na koniec wzięłam dwie łyżki przecieru pomidorowego, dwie łyżki śmietany, oczywiście 36%, i rozmieszałam to z odrobiną wody, i zapodałam do mięska i warzyw. Wieńcząc dzieło wrzuciłam czosnek i natkę pietruszki i dusiłam nie dłużej jak pięć minut:)
Całość została wszamana z kopytkami i sałatką działkowicza:)

środa, 23 lutego 2011

W podziękowaniach za boczuś:)

Anonimowa - wielkie dzięki, na weekend piekę boczuś:) Mój Misiek zapewne będzie wniebowzięty:)
Wczoraj było zgłoszone konkretne zapotrzebowanie na obiado-kolację! Było tak: Kiciu zjadłbym mięsko z grilla, ze smażonymi warzywami i pieczonymi ziemniaczkami!
Wiśta wio - łatwo powiedzieć, kiedy na obiedzie ma być "któś", kto nie może jeść pieczonego i smażonego! No mówię Wam - Armagedon!
Coś należało wymyślić. Wzięłam cztery plastry schabu i cztery plastry pierwsi indyczej (bo jak wszyscy wiedzą, pierwsi są dobre na wszystko). Do miseczki wlałam kilka łyżek oliwy z oliwek i dorzuciłam tam to co miałam pod ręką: majeranek, sól, pieprz, czerwoną mieloną paprykę, posiekaną natkę pietruszki i jeszcze mielonego curry. Wszystko rozbełtałam i dokładnie obmaczałam w tym mięsko i zostawiłam ja jakiś czas (to zależy od tego ile czasu mamy na gotowanie - może być od pół godziny nawet do doby:)
Delikatnie podgotowałam kilka ziemniaków w "mundurkach", nałożyłam każdy z osobna na kawałek folii aluminiowej i do każdego dodałam: trochę różnokolorowej, pokrojonej w paski papryki, po dwie różyczki brokułów, plastrze bakłażana, lekko posoliłam i na wierz pół łyżeczki masełka. Zawinęłam kopertki i wciepnęłam na 40 minut do rozgrzanego do 180 stopni piekarnika. Zamarynowane mięsko powędrowało w tym czasie na grilla!
I tym sposobem upiekłam dwie pieczenie na jednym ogniu:) Był wilk syty i owca cała:) Znaczy zrealizowane było zamówienie Miśka, a Monia mogła spokojnie sobie podjeść:) Myślę, że to jedzonko bez wyrzutów sumienia i innych może również przygotować Ozon:)

czwartek, 10 lutego 2011

Eksperyment:)

Żarło u Moniki i Pawła bardzo mi smakowało. Przednie były kopertki z ciasta francuskiego z różnorakim nadzieniem.
Ponieważ dzisiaj gotuję dla dwóch osób, nie robiłam różnorakiego nadzienia (bo zwyczajnie mi się nie kciało:)
Ciasta francuskiego także samotnie nie robiłam, bo musiałabym być ostatnią idiotką, aby za pięć zeta, nawalać wałkiem przez pół godziny.
Zakupiłam więc gotowe ciasto francuskie, rozmroziłam i lekko rozwałkowałam placuszki. Pokroiłam je na kwadraty i na każdy z nich położyłam dwa plasterki salami, odrobinę żółtego, tartego sera (bo miałam w lodówce) i na to jeszcze zapodałam odrobinę sosu z przecieru pomidorowego, chili, soli, odrobiny jogurtu naturalnego, majeranku i ziół prowansalskich i wszystko zawinęłam w pakuneczki.
Nastawiłam piekarnik na 200 stopni pana Celsjusza, na pół godziny czasu zachodnioeuropejskiego i zobaczymy co z tego wyjdzie:)))

środa, 9 lutego 2011

Lubię jaja:)

Jakie jaja? "Kacze, bycze i indycze":)
Oczywista mowa jednakże tutaj o jajach kurzęcych, bezpośrednio "od chłopa".
Kiedyś, na wsi pod Warszawą widziałam taki napis na bramie: "Jaja wiejskie - produkcja własna" i od razu wyobraziłam sobie, jak gospodarz znosi te jaja i to wcale nie w sytuacji kiedy schodzi po drabinie:)
Ale tak już zupełnie poważnie, to jajecznicę mogłabym jeść naprzemiennie ze schabowymi. Jajecznicę jako same jaja na maśle, z dodatkiem szyneczki czy świeżych pomidorków, szczypiorku czy też natki pietruszki, albo ze wszystkim tym zussamen do kupy:)
Dzisiaj mam święto. Misiek szlaja się po obcych lądach, więc nie gotowałam obiadku. Za to pokroiłam dużą cebulę na cienkie półplasterki i rzuciłam je na rozgrzane osolone masełko. Kiedy cebulka była uduszona dodałam dwa jaja i wyszła jajecznica na cebuli:) Czuję się absolutnie usatysfakcjonowana:)

wtorek, 8 lutego 2011

Makarony

Nakazali zakupić: paczkę makaronu wstążki, paczkę makaronu - rurki do nadziewania (zapomniałam jaka jest jego fachowa nazwa:), pół kilograma mielonego mięsa, mrożony szpinak, żółty ser, parmezan, oliwki, sos bolognese, masło, mleko, śmietanę, czosnek, puszkę zielonego groszku, rukolę i w ogóle mnóstwo rzeczy. Kiedy zrealizowaliśmy z Miśkiem listę zakupów, zostałam przez dzieci wyciepnięta z kuchni:) Ktoś kto mnie jednak zna, nie uwierzy, że nie podglądałam co robią:)
Mięsko przesmażyli z solą i pieprzem - na odrobinie oleju, dodali pół dużego słoika sosu bolognese i pół puszki zielonego groszku i już:)
Później na patelnię poszedł szpinak (łamany na kolanie przez Młodego), odrobina masła, sól, pieprz i trzy ząbki zmiażdżonego czosnku i wszystko to zostało przesmażone.
Później Młoda część rurek nadziała mięsnym farszem, a Młody drugą część szpinakowym. Wszystko to zostało umieszczone w naczyniach żaroodpornych. Młody zagotował pół litra mleka z gałką muszkatałową, solą i pieprzem, roztopił pół kostki masła i po wystygnięciu wciepnął do mleka, później zalał śmietaną i zrobił się był sos beszamelowy. Rurki nawdziane zostały zalane połową owego sosu, posypane żółtym startym serem i wciepnięte do rozgrzanego do 200 stopni piekarnika, na pół godzinki.
Wstążki zostały ugotowane w osolonej wodzie i również zalane beszamelem. Na patelnie powędrowały olej, pokrojona szynka, plasterki pokrojonych oliwek i paczka rukoli i oczywiście przyprawy. Po przesmażeniu owych składników wszystko trafiło do wstążek i beszamelu, zostało wymieszane, a następnie wszystko zostało spożyte:)))

poniedziałek, 7 lutego 2011

Jedli i jedli i jedli

Sobota była dniem gotowania i jedzenia:) Niedziela - dogorywaniem po sobocie:)
Na dzień dobry goście w sobotę dostali zupę. Nie była to jednak taka sobie zupa - tylko zupa z pomysłem, z charakterem czy z czym tam jeszcze chcecie.
Na początek do garnka wrzuciłam woreczek mrożonej włoszczyzny (marchewka, pietruszka i por), zalałam całość wodą, wsypałam sól i pieprz do smaku i kilka ziaren ziela angielskiego i dwa listki liścia laurowego i ugotowałam warzywny bulion. Na patelnię, na rozgrzane masełko, wrzuciłam pokrojona w drobne paski szynkę i mocno ją podsmażyłam (tak jak bekon). Wyjęłam ją na miseczkę, a na to samo masełko wciepnęłam pokrojonego w kostkę surowego ziemniaka i paczkę mrożonego kalafiora. Kartofla z kalafiorem podsmażyłam, a później zalałam wcześniej zrobionym bulionem (razem z całą włoszczyzną) i pozwoliłam się temu trochę pogotować. Kończąc dzieło zmiksowałam wszystko z jednym dużym serkiem topionym i dodałam dużo śmietany:)
Kiedy goście zgłodnieli dostali po misce kremu (znaczy tej zupy), który był posypany wcześniej zrumienioną szyneczką, a obok w miseczce znajdowały się grzanki zrobione z kilku kromek bułki:)

czwartek, 3 lutego 2011

Bo Henio lubi sosy:)

Trzeba wziąć i "upolować" świeżego, w miarę nie tuczonego tylko kukurydzą kurczaka, umyć go, wyciągnąć wszystkie rzeczy, których panowie zapomnieli wyciągnąć i pokroić na sześć, czy jak kto woli na osiem części.
Posolić, popieprzyć i jak to mój Ojciec mawiał: "za okno wypieprzyć" - czyli na chwilę zostawić w chłodnym miejscu:)
Później rozgrzać klarowane masełko i te kurczakowe cząstki udusić, a później pozwolić im się zrumienić.
W tak zwanym międzyczasie bierzemy dwa jaja kurzęce i szklankę gęstej, dobrej śmietany i dokładnie rozbełtujemy jaja w śmietanie. Kiedy kurczak jest uduszony i zrumieniony, zalewamy go mieszanką jajeczno-śmietanową i podgrzewamy, ale nie możemy dopuścić do wrzenia - jaja się wezmę i zetną:) Na koniec wszystko posypać posiekaną natką pietruszki i jemy z ugotowanym ryżem, kaszą czy czym kto chce. Końcem końców możemy zjeść samo:)

wtorek, 1 lutego 2011

Cóś bardziej dla jaroszy:)

Nie oczekujcie jednak moi Kochani, że w tym przepisie w ogóle nie przemycę jakiejś odrobinki mięska:) Oczywiście, że przemycę, ale na swoje usprawiedliwienie dodam, że tą potrawę można zrobić całkowicie bez użycia jakiejkolwiek odmiany mięska. Może zatem posłużyć tym, którzy w odróżnieniu ode mnie, nie wykazują wszystkich cech drapieżników:)
Ja to robię tak: Zaopatruję się w dwa średnie selery, ser żółty w plastrach i szyneczkę, również w plastrach, sól, pieprz i jarzynkę - zawsze posiadam, jaja i tartą bułkę również, że o oleju nie wspomnę:)
Selery obieram, kroję w plastry, raczej cienkie, tak na oko i obgotowuje je w osolonej, opieprzonej i ojarzynkowanej wodzie, tak do pół miękka.
Odcedzam i czekam żeby przestygły. Biorę jeden plaster selera, kładę na nim plaster sera żółtego i plaster szynki, i przykrywam drugim plastrem selera (może być bez szynki). Gotową "kanapkę" maczam w rozbełtanym jaju, a później obtaczam w tartej bułce. Pozostaje jedynie rzucić na patelnię, na rozgrzany olej (jezeli ktoś woli może być sklarowane masełko) i usmażyć na złoty kolor:)
Dobłe bałdzo:)

poniedziałek, 31 stycznia 2011

Jak to się dzieje?

Ostatnio miałam taki bardzo, rzekłabym, przyziemny problem. Dlaczego tak jest, że McDonald najlepiej smakuje w Ameryce? Dlaczego "krakowskie obwarzanki" kupowane w Warszawie, nie są krakowskimi obwarzankami? Dlaczego do dzisiaj nie potrafię tak odgrzać ziemniaków na patelni, tak jak robiła to moja babcia dla mojego syna? Dlaczego moje czerwone buraczki, robione dokładnie według przepisu teścia, smakują inaczej, niż te zrobione przez niego? No i dupa! Nie znam odpowiedzi na żadne z tych pytań :)
Mam olbrzymią prośbę do zaglądających do mnie. Bardzo Was proszę Kochani, może któreś z Was, wie dlaczego tak się dzieje?
Prawdą jest, że odpowiedzi na te i inne pytania, nie jest sprawą życia i śmierci, ale zwyczajnie lubię wiedzieć:)))

niedziela, 30 stycznia 2011

Niebo w gębie i nie tylko:)

Pisząc tytuł miałam na myśli, że niebo było w gębie i nie tylko w gębie, a nie, nie tylko niebo:) Jak zawsze zakręciłam, ale Ci, którzy na co dzień mnie rozumieją, zrozumieją i dzisiaj:)
Znana z mojego blogu Monika i jej mąż "zgrzęda" okazali się być nie dość, że wspaniałymi kucharzami i gospodarzami, to jeszcze ludzikami z olbrzymim poczuciem humoru!
Tyle, że ja dzisiaj nie o tym. Muszę, no naprawdę muszę poinformować Was co i ile wczoraj zeżarłam! Tak, zeżarłam, bo przy takich ilościach i różnościach trudno mówić o konsumpcji , czy degustacji:)
Na dzień dobry dostaliśmy cienkie paski udźca wołowego, obsmażonego i lekko zapieczonego, z jakimś sosem, pysznym, ale nie wiadomo z czego:) Następnie koreczki z ogórków, pomidorów, mozzarelli, bazylii i czymś posypane - też nie wiadomo czym:)
Rosół wołowo-kaczęco-gęsiowy, to coś co zapamiętuje się na bardzo długo. Wyluzowane pałki kurzęce, zapiekane z serem, papryką, boczkiem, nadziewane nie wiadomo czym i pieczone żeberka, glazurowane miodem, z sosem z: morel, suszonych śliwek i chili i z milionem jeszcze nie wiadomo jakich składników, z dodatkiem sałaty z papryką, pestkami słonecznikami i takimi tam jeszcze - to już orgia podniebień:)
Na koniec sernik - własnoręczny wyrób Moniki - nie za słodki, delikatny i taki inny:)))
O napojach nie wspominam - nie potrafię wymienić wszystkich użytych trunków do drinków i nie tylko do drinków:)
A logiczne układanie kulek - moi Kochani - Magda i logiczne myślenie - fajnie brzmi:) Starałam się jak mogłam, a kiedy już nie mogłam - to byłą wina ilości wypitego alkoholu:)
Gdyby Monika i Paweł kiedyś kogoś z Was zaprosili do siebie - serdecznie polecam - z jednym zastrzeżeniem - kilka dni wcześniej pijcie tylko wodę! :)

czwartek, 27 stycznia 2011

"Ziemniakowe" wariacje

Miały być wczoraj, ale zabrakło czasu i będą dzisiaj.
Czasem mam wrażenie, że Polacy dzielą się na ziemniakożerców i kluskożerców. Ja zdecydowanie należę do tych pierwszych, chociaż przyznać się muszę, że od klusków nie stronię za specjalnie:)
Ziemniak to jedno z najulubieńszych, rodzimych warzyw i tyle jest przepisów na przygotowanie jego samego lub jako dodatku do miliona innych potraw.
Moje ulubione ziemniaczki do mięska (i nie tylko) to ziemniaczki po żydowsku i o ukraińsku.
Te po ukraińsku czynię następująco:
Obrane ziemniaczki kroję w grubą kostkę i podgotowuje (tak do pół miękka) w osolonej wodzie. W rondelku, na oleju duszę pokrojoną w półplasterki cebulkę i włoszczyznę startą na grubej tarce i natkę pietruszki lub koperek - co tam aktualnie mam. Wszystko to przyprawiam do smaku. Podgotowane ziemniaczki odcedzam, wrzucam do nich uduszone warzywa i jeszcze troszkę wszystko to zostawiam na ogniu. Pychota
Po żydowsku ziemniaczki robi się w jednym garnku. Obrane ziemniaki mają być pokrojone w plasterki i wrzucone do garnka, do tego samego garnka wrzucona cebula w plasterkach, lekko podlane wodą, a garnek ma być dopełniony mlekiem. Solimy jak "normalne" ziemniaki i troszkę pieprzymy no i gotujemy, ugotowane odcedzamy i zajadamy.
Zanim się zagotują trzeba pilnować, bo mleko (jak wszyscy wiedzą) lubi z garnka uciekać:)

wtorek, 25 stycznia 2011

Żeby nie było zbyt koszernie:)

Koszerność koszernością, a ja uwielbiam schab:)
Biorę go cały kilogram, nacieram solą i pieprzem i odstawiam na noc do lodówki.
Drugiego dnia wrzucam go do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i polewam połową szklanki bulionu (może być kurzęcy, ale jak ktoś ma z wołu, też schabkowi nie zaszkodzi):) Kiedy schab siedzi sobie z jakąś godzinkę w piekarniku, polewam go od czasu do czasu powstałym na patelni sosikiem.
W tak zwanym międzyczasie wyjmuję z lodówki słoiczek francuskiej musztardy, jedno jajo, a z szafki na produkty sypkie - pół szklanki tartej bułki. Wszystko to mieszam na jednolitą masę i doprawiam solą i pieprzem.
Po godzinie wyjmuję schab i pozwalam mu lekko przestygnąć. Później wierzch i jego boczki nasmarowywuję musztardową pastą, skrapiam delikatnie olejem i abratno na jakieś 20 minut do piekarnika, aż musztardowa skórka się zarumieni.
Po wyjęciu z piekarnika znowu pozwalam mu przestygnąć, kroję w plastry i dodaję na talerz ziemniaki po żydowsku - nie wiem czy koszerne:)))

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Milion blin

Przypominam sobie co w temacie blin przerabiałam mieszkając w Kijowie. I jeszcze zastanawiam się, czy okres w którym tam mieszkałam, można zaliczyć już do czasów ukraińskich, czy jeszcze do Kraju Rad?
Najczęściej dochodzę do wniosku, że Ukraińcy zawsze czuli się Ukraińcami, niezależnie od tego, czy ich kraj był, że tak powiem samodzielny, czy też nie.
Za to gorzej sprawa się ma z blinami! często wydaje mi się, że każda rosyjska czy ukraińska gospodyni, posiada na nie, swój osobisty przepis. Najgorzej jednak rzecz się ma, kiedy my Polacy, chcemy je udoskonalać:) A to my potrafimy najlepiej, wszak jesteśmy przecież ekspertami w każdej dziedzinie:)
Ja dzisiaj nie będę bawiła się w eksperta, tylko zapodam dwa proste przepisy: na rosyjskie i ukraińskie bliny.
Ukraińskie są na słodko i mają formę naszych racuchów, tyle, że miast pokrojonych jabłek do ciasta mieszamy utartą na grubym tarle, zwyczajną, żółtą dynię, tyle ile kto chce. Jeden woli więcej inny mniej. Po usmażeniu posypuje się je cukrem pudrem.
Rosyjskie bliny, to odpowiednik naszych naleśników (na ostro, znaczy się bez cukru), a miast zawijania w nie farszu z mięska czy sera, zapodajemy do środka czerwony kawior.
Ot i cała filozofia:)))

niedziela, 23 stycznia 2011

"Biedne kotlety"

W lodówce zalegają jakieś smętne resztki, a tutaj znajomi dzwonią, że właśnie za pół godziny wpadną na kolację i mają nadzieję, że zjedzą cóś dobrego i niekoniecznie będą to kanapki! Szlag by to trafił - jak zwykle się nie zapowiedzieli!
Jest w zamrażarce jedna, samotna pierwś kurzęca (a ich przychodzi najmarniej czworo) i co ? i dupa:)
Nic to.
Bierzemy tę wspomnianą pierwś i kroimy ją na naprawdę drobne kawałeczki. Wyciągamy z dolnej szuflady kilka pieczarek, które zostały kiedy robiliśmy na ten przykład strogonowa. Kroimy je na drobne plasterki i podsmażamy na masełku. O, jest jeszcze połówka zielonej i połówka czerwonej papryki! To tez kroimy w drobną kostkę. Do przesmażania pieczarek możemy dodać połówkę cebulki, tez skrojoną na miarę (czyli w drobną kostkę).
Wszystko to wrzucamy do miski, możemy dodać jeszcze cóś zielonego (natkę pietruszki czy koperek), solimy, pieprzymy, wbijamy dwa jaja i wciepujemy dwie duże łyżki mąki ziemniaczanej. Wszystko dokładnie bełtamy i nakładamy łyżką na rozgrzany, na patelni olej. Pieczemy, aż się zrumieni! Do tego kilka kartofli i na ten przykład kiszone ogórki, lub jakąś sałatkę, którą zrobiliśmy latem i goście uznają, że przygotowywaliśmy się do tej kolacji  co najmniej od wczoraj:)

czwartek, 20 stycznia 2011

Utopione jaja:)

Dzisiaj topimy jaja! Nie w sensie, że przetapiamy je na patelni (nie wiem czy to w ogóle jest możliwe?), ale że je utapiamy w sosiku:)
Najsamwprzód robimy sosik. Bierzemy dużą łyżkę masła i dużą łyżkę mąki i z owych dwóch składników robimy białą zasmażkę (chyba nikogo nie trzeba uczyć robienia zasmażki, to podstawa polskiej kuchni w końcu jest:)
Zasmażkę zalewamy dużą szklanką mleka (może być ciut więcej, zależy jaki kto zawiesisty sos lubi) i zagotowywujemy. Później do prawie już gotowego sosiku zapodajemy czubatą łychę (nie mylić z tą łycha, co to do szklanek się nalewa) koncentratu pindorowego, trochę soku z cypitryny i łyżkę chrzanu tartego, a soli ile kto woli (do smaku). I wszystko to sobie gotujemy około pięć minutek, nie zapominając o mieszaniu, bo siem przypali. W tak zwanym międzyczasie bierzemy osiem jaj i gotujemy je w tak zwanych "koszulkach", a ugotowane szybko przekładamy do gorącego jeszcze sosu i obsypujemy szczodrze posiekaną natką pietruszki. Utopione jaja możemy jeść z czym nam się uwidzi, z kartoflami, ryżem czy bułką. Możemy sobie zrobić jakąś surówkę, ale równie dobrze możemy wziąć kiszonego ogóra, jak raz pasuje do jaj:)))

środa, 19 stycznia 2011

Jakby już ktoś upolował!!!

Jeżeli na polowaniu uda się ustrzelić zająca - można nieźle podjeść:)
Jestem drapieżnikiem i co za tym idzie mięsożercą, ale futerkowe jadam rzadko:) Wczoraj jednak był królik w śmietanie (upolowany na podwórku przez tatę koleżanki) i wszystkie głodomory orzekły - wyśmienity!!!
Dzisiaj jednak trochę mniej krwawo:)
Wczoraj upolowałam pierwsi kurzęce (dwie, duże), dwie puszki pomidorów bez skórki (świeżych teraz nie stosuję, ponieważ są ble). Następnie dwie puszki czerwonej fasoli i około 30 dkg boczniaków (w oryginalnym przepisie są pieczarki, więc jak kto woli).
Troszkę oleju, sól, pieprz i jedną cebulę posiadałam w lodówce czy tam w innej jakiejś szafce.
Cebulkę pokrojoną w półplasterki lekko podsmażyłam na dwóch łyżkach oleju, później na to zapodałam pokrojone pierwsi i lekko je zrumieniałam. Na te zrumienione kawałeczki mięska dorzuciłam pokrojone w plasterki boczniaki. Kiedy wszystko było uduszone wciepnęłam pomidory z puszki i fasolę, razem z sosem własnym w tychże puszkach występującym. Doprawiłam do smaku i w dwadzieścia minut kocioł dla żarłoków gotowy. Najlepsze gorące i z kawałkiem dobrego pieczywa:)

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Zasłużony schab dla Henia:)

Niniejszym zobowiązuje się syna Henia do wypadu na zakupy. Zakupić należy kilogram dobrego, najlepiej od "chłopa" schabu, mnóstwo różnych ziółek (majeranek, rozmaryn, papryka, trochę vegety, sól i pieprz), co do tych ostatnich nie mam pewności, że są ziółkami, ale na pewno są potrzebne:)
Konieczny jest również kieliszek czerwonego, wytrawnego wina i woreczek do pieczenia w piekarniku. Nie wiem jak się ma wino do woreczka, ale oba są niezbędne.
Syn kupić może całą butelkę wina - dobre do upieczonego schabku (tylko ze względu na zdrowotność - czyli lepsze trawienie:).
Resztą Heniu może poczynić już sam. Trzeba wziąć wszystko co się ma pod ręką i wetrzeć mocno w schab i odstawić go na parę godzin w chłodne miejsce. Później włożyć go do woreczka, wlać lampkę winka i wsadzić do rozgrzanego do 180 stopni piekarnika i zostawić w absolutnym spokoju na dwie godziny.
Później wyjąc go z piekarnika i z woreczka i pozwolić mu kilka minut "odpocząć".
Pokrojonego w grube plastry można zajadać z kartofelkami i jakąś surówką, ale można też tylko schabik i zapijać pozostałym winkiem:)
Heniu smacznego:) Jeżeli kcesz, poczęstuj też syna - tylko dzieciom nie dawaj wina:)

sobota, 15 stycznia 2011

Zapomniane, a może się przydać:)

Wydając obiad lub kolację, stół nakrywamy białym obrusem, kolorowe służą przyjmowaniu gości na drugim śniadaniu lub podwieczorku.
Jeżeli mamy zamiar podać i zimne przekąski i gorące dania - stawiamy duże talerze, na nich mniejsze deserowe i dopuszczalne jest na deserowych umieszczenie jeszcze mniejszych, na przysłowiowego śledzika.
Dopuszczalne jest ułożenie wszystkich sztućców z prawej strony talerzy, w kolejności ich używania. Bardziej elegancko jednak jest kiedy widelce znajdą się po lewej stronie talerza, reszta po prawej, a łyżeczki do deserów  nad talerzem, równolegle do brzegu stołu, trzonkiem zwróconą w prawą stronę. Nie możemy zapominać, że wszystkie sztućce muszą być zwrócone wgłębieniem do góry lub do dołu (a nie każdy ch...na swój strój):) Noże zawsze zwrócone ostrzem w stronę talerza, zawsze!!!
Jak pić, co i w czym - zapodam jutro:)

piątek, 14 stycznia 2011

Świat się wali

Człowiek wziął i odszedł z tak zwanych służb, przede wszystkim dlatego, coby innym nie musieć się już tłumaczyć! Wyszło na to, że tak dobrze to nie jest i czasem trzeba wyjaśnić kila spraw:)
Po pierwsze, co do małej ilości kuchni w moim blogu wybrzydzał mąż Moniki, a nie jak wcześniej zapodałam rodzony mąż Dorotki! Widać Dorotka ma mniej marudnego małżonka:)
Po drugie, i tutaj niestety z bólem serca, muszę przyznać, że co do wakacji Paweł, czyli wspomniany wcześniej mąż Moniki, miał rację! Nie dosyć, że bigos, to jeszcze makabrycznie polityczny!
Pawełku, o kulinariach zaczęłam pisać, kiedy i ja i Misiek mieliśmy już polityki, pod tak zwaną kokardę:) Co może tłumaczyć, że przepisy znajdują się w nim od jesieni, anno domini 2010 roku:)
Po trzecie, Miśkowa żona, nigdy, przenigdy, nie suszy mężowi głowy. Nie ta kategoria żony:)))
Niezależnie jednak od powyższego wszelkie przepisy indonezyjskie i tajskie przyjmę z największą ochotą i odwdzięczę się ukraińskimi lub rosyjskimi, na ten przykład. Każdy przepis Twój Pawełku oczywiście opublikuję na stronie głównej:)
Pomysł Miśka, co do wspólnego gotowania - jestem za:)

czwartek, 13 stycznia 2011

Ku uciesze Dorotki Połówki:)

Rodzony mąż Dorotki zaczął narzekać, że u mnie za dużo polityki, za mało jedzenia! No choćbyś się wściekł cholera - nie dogodzisz:) Suma sumarum jednak, co mi zaszkodzi spróbować?
Trzeba wziąć ładny kawałek karczku (może być schabik, jeżeli ktoś tłuścinek nie lubi), tak mniej więcej z półtora kilograma (no, skrajnie może być tylko kilo):)
Do rondla się wrzuca ze dwie słuszne łychy masełka i karczek w całości mocno się obsmaża, tak do baaardzo dobrego zrumienienia.
Kiedy się to już uczyni, zalewa się owo mięsko najlepiej bulionem i dorzuca: garść suszonych śliwek, garść rodzynek i ze trzy cztery figi i się to wszystko dusi! Tak na oko z półtorej godziny. Przyprawy do smaku, co kto woli, bardziej słodkie, to mniej soli i pieprzu, jeżeli mniej słodkie - to odwrotnie. Jak się bulionik zredukuje, albo robimy typową sosową zasmażkę albo zalewamy gęstą i tłustą śmietaną:)
Podajemy mięsko pokrojone w grube plastry z ziemniaczkami, z makaronem czy na ten przykład z ryżem! Jak ktoś lubi może zeżreć samo :)

środa, 12 stycznia 2011

Wyłączyłam telewizję!

Wiele rzeczy może zmęczyć człowieka lub nadwyrężyć jego siłę spokoju. Nie będę się rozpisywała co lub kto dzisiaj właśnie we mnie tego dokonał. Wiadomo - MAK i inni nam wszystkim znani polscy specjaliści od lotnictwa, i to zarówno tego cywilnego jak i wojskowego!
Dla spokojności ducha, jak mawiał Pawlak, postanowiłam zacząć zgłębiać tajniki powstawania przysłów i porzekadeł. A co, przynajmniej czegoś się nauczę. Może pożytku z tej wiedzy niewiele, ale nerwy uspokojone. Dowiedziałam się, że rzeczywiście przysłowia są mądrością ludową, a bardzo dużą ich część zapożyczaliśmy sobie z Biblii.
Pomyślałam zatem, że warto by może jeszcze raz przeczytać ową Księgę Przysłów i porównać ją odrobinkę z Koranem, który jeszcze nie tak dawno był obiektem moich studiów:)
Może później przyjdzie czas na Torę? A swoją drogą, wiedzieliście, że nie można przepisywać Tory ani na maszynie, ani komputerowo i przy tym całym ręcznym przepisywaniu, nie wolno się mylić?
Hmmm, tak sobie pomyślałam, że w obecnym, mocno skomputeryzowanym świecie, wielu z nas przydałaby się intelektualna przygoda z piórem:)

wtorek, 11 stycznia 2011

Smażą, pieką, lulki palą:)

Dziewczyny wzięły się za smażenie, pieczenie i takie tam jeszcze różne! Dorotka białka "upija" miast ubijać, ciekawe co miała w szklaneczce dla zgaszenia pragnienia? Hmm...
Uznałam zatem, że Panowie zostali usatysfakcjonowani, ja wczoraj także aż trzech nakarmiłam, zupą kalafiorową, schabowym i mizerią (bardzo oryginalnie - prawda):)
W związku ze wszystkim powyższym, ja dzisiaj zajęłam się zgłębianiem tak zwanego Gender. Czułam nieodpartą potrzebę przypomnienia sobie definicji płci kulturowo-społecznej (widocznie socjolodzy od czasu do czasu tak mają)
Rothenbuhler powiedział kiedyś tak: Skoro oczekuje się od nas – przynajmniej we współczesnych kulturach Zachodu – że będziemy tacy, jak wskazuje na to nasze zachowanie, odgrywana rola nakłada na nas taki obowiązek. Jeżeli zatem nauczyciel niezmiennie oferuje dziewczętom rolę tych, które nie umieją lub nie lubią matematyki, ale są ładne, czarujące i grzeczne, chłopcom natomiast – rolę nieokrzesanych, głośnych i niegrzecznych, lecz wykazujących się bystrością – to prawdopodobnie tacy właśnie będą.
Zastanowiłam się nad tymi słowami dosyć mocno i mogłam wysnuć jeden, jedynie słuszny wniosek - moi nauczyciele, rodzice i całe otoczenie nie zauważyli w odpowiednim czasie, że jestem dziewczynką:)

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Żeby Dorotce nie było za trudno:)

Dorotka ma męża łasucha, ale smażyć i pichcić, pewnie zwyczajnie jej się nie chce:)
Jak się ma połówkę "słodką dziurkę" należy mieć przepisy na coś pysznego, robionego w pięć, no góra dziesięć minut:)
Wszystkim zabieganym dziewczynom, chcącym swoim mężom (lub innym chłopom) zrobić niespodziankę, proponuję dzisiaj "Babkę Kosmiczną":)
Bierzemy szklankę cukru i ucieramy cukier z tej szklanki (nie szklankę) z czterema całymi jajami (nie kosmicznymi, tylko kurzęcymi i z dwoma cukrami waniliowymi.
Kiedy jaja są puszyste zapodajemy do nich wystudzoną, rozpuszczoną kostkę margaryny.
Półtorej szklanki mąki ziemniaczanej, pół szklanki mąki pszennej mieszamy z jednym opakowaniem proszku do pieczenia. Powoli wsypujemy tę mieszankę do jaj z cukrem i margaryny, dokładnie mieszamy, wciepujemy do formy (jakiej kto tam ma) i w 180 stopniach pana Celsjusza pieczemy około 45 minut!
Wystudzoną babę kosmiczną, można polać lukrem, można posypać cukrem pudrem, p[olać polewą czekoladową, albo w końcu zeżreć w stanie czystym:)
Smacznego:)

piątek, 7 stycznia 2011

Pączki, dobre nie tylko w karnawale...

Jaja, cukier, mąka, drożdże i szpirytus - podstawa bardzo dobrych i niekoniecznie zdrowych rzeczy:)
Do garnuszka trzeba wlać około szklanki mleka, wsypać łyżkę cukru i lekko podgrzać. Później rozmieszać w mleczku 10 dkg drożdży, przykryć garnuszek  i pozwolić drożdżom "wyrosnąć". Do miski (dużej) trzeba wsypać około kilograma mąki pszennej, wbić najmarniej 10 jaj kurzęcych, dosypać cukru (ile, nie powiem, bo to zależy jakie kto słodkości lubi, może być szklanka, może być więcej, ale nie dużo więcej), ale zakręciłam:)
Na koniec słuszny kieliszek spirytusu i "wyrośnięte" drożdże! Wszytko to trzeba bardzo dokładnie połączyć ze sobą i zapomnieć o jakimkolwiek mikserze, czy innym urządzeniu. Ciasto trzeba "wyrobić" własnymi ręcyma, do momentu, aż do tych powyżej wymienionych przestanie się lepić. Przykryć ręcznikiem i odstawić najlepiej pod kaloryfer, albo pod pierzynę:) Znaczy w miejsce ciepłe.
Można tam zajrzeć po upływie jakieś półtorej godzinki, jeżeli mamy pełną miskę ciasta, formujemy kulki i jeszcze pozwalamy im chwilę podrosnąć! Kończymy wrzucając je na głęboki smalec, średnio zagrzany, tak żeby dosmażyły się we środku:) Usmażone i odsączone na ręczniku papierowym zsypujemy dosyć mocna cukrem pudrem. Do środka tych kuleczek, przed ich ostatecznym uformowaniem, można zapodać łyżeczkę jakiejś kuńfitury:)
Do gorących, zapudrowanych pączków najlepsza na świecie jest czekolada na gorąco. Bierzemy tabliczkę czekolady (jakiej kto lubi, ja uwielbiam białą, Misiek gorzką, więc u nas nieodzowny jest kompromis). Rozpuszczamy ją w garnuszku i zalewamy puszką, niesłodzonego, skondensowanego mleka i wszystko mocno podgrzewamy:) Karnawałowa rozpusta!!!

czwartek, 6 stycznia 2011

Potrzeba matką i tak dalej...

Przysłowia są mądrością narodu - i bardzo dobrze! Potrzeba jest matką wynalazków - to przysłowie wydaje się być prawdziwe. Kiedy jednak głębiej się zastanowić - to nie jest tak do końca. Czy tylko potrzeba jest matką wynalazków? Jaką potrzebą kierował się Albert Einstein formułując teorię względności, w której stwierdził, że siła grawitacji wynika z lokalnej geometrii czasoprzestrzeni? Tego nie wiem. Mam jedynie nadzieję, że powyższa teoria nie miała na celu obrażania na przykład mnie, czyli absolutnego ignoranta praw fizyki i innych im podobnych. Mhm, już widzę jak zaraz dostanie mi się od Tuptusia - skądinąd fizyka z wykształcenia, a działkowca z zamiłowania:)
Moim skromnym zdaniem, o ile matką wynalazków jest potrzeba, to niekwestionowanym ich ojcem - jest lenistwo!
Gdyby jakiejś gospodyni w Stanach chciało się codziennie dwie godziny stać przy kranie i zmywać naczynia, nie byłoby zmywarki, gdyby kobietom nie ciążyło ubijanie kijankami prania, nie byłoby zapewne pralek! Dlaczego coraz częściej zakładamy w domach nowoczesne piece centralnego ogrzewania? Zwyczajnie - nie chce nam się zapieprzać z wiadrami węgla!
Mam jeszcze jedną teorię: Pieniądze posiadają jedynie leniwi ludzie! Mają tyle motywacji żeby je zarobić, jak nikt inny! Leń zarobi tyle pieniędzy, żeby inni zrobili za niego to czego on albo nie lubi robić, albo mu się zwyczajnie nie kce:)))

wtorek, 4 stycznia 2011

Niespodzianki nowego roku

Na dzień dobry chciałam wszystkim podziękować za ciepłe i szczere noworoczne życzenia, co niniejszym właśnie czynię:)))
Stare przysłowie pszczół mówi, że Nowy Rok przynosi niespodzianki! A nam przyniósł Stary Rok i to na 12 godzin przed swoim zakończeniem! Powiększyła nam się rodzinka, bo Natalia za żadne skarby świata nie chciała poczekać do tego nowego:) Skutkiem czego, po 13 godzinach pobytu z nami zasadniczo skończyła rok:)
Ponieważ wczoraj zamierzała ze swoją mamą już przybyć do domu, Magdzie przyszło nagotować obiad na dwie rodziny! Miało być dużo i smacznie. Nad schabowym i marchewką z groszkiem rozwodziła się nie będę, ale opowiem Wam jak narychtowałam odrobinę zmodyfikowaną kwaśnicę mamy Golcowej:)
Zapodałam dwa kilogramy kości ze schabu (ponieważ sama te kości wycinałam, specjalistycznie zostawiłam na nich "odrobinkę" więcej mięska), wymyłam je i wsadziłam do dużego gara, do którego następnie wrzuciłam kilka liści laurowych, kilka kulek ziela angielskiego, sól, dużo pieprzu i jeżeli ktoś lubi można dodać odrobinkę kucharka. Wszystko to ugotowałam. Wyjęłam kości z wywaru, a do niego samego dodałam trochę startych na grubej tarce warzyw (jakie kto ma), kilogram dobrej, kiszonej kapuchy, jak się to około pół godzinki pogotowało dodałam trzy pokrojone w kostkę ziemniaczki i trzy łyżki kaszy (takiej zwyczajnej, jęczmiennej). Kiedy wszystko już było ugotowane kończąc dzieło wciepnęłam do garnka mięsko obrane z kości:) Dobłe:)
W oryginalnej wersji, miast kości ze schabu należy zapodać świeży boczek, pół na pół z podgardlem, ale moja rodzinka, mimo, że mięsożerna, takiej ilości tłuszczu nie toleruje:)