wtorek, 30 listopada 2010

A Kopernik była kobietą...

Współczesna nauka potrafi udowodnić prawie wszystko, a jak wszyscy wiemy "prawie" robi dużą różnicę:) Ale do brzegu. Nie o Koperniku dzisiaj wszakże moja rozprawa. Otóż okazało się, że najstarszy syn Władysława Jagiełły, czyli Władysław III Warneńczyk wcale nie zginął w 1444 roku w bitwie pod Warną. Informacja ta, to oszczerstwa i pomówienia ze strony historyków, a może jemu współczesnych?
Nie zginął, ale zaginął, ponieważ zwyczajnie spod Warny spieprzył do Genui i tam spłodził syna Krzysztofa. Ów syn otrzymał najprawdopodobniej nazwisko po matce, a brzmiało ono nie inaczej jak Kolumb!!!
Zasadniczo można rzec, że wielowiekowy spór o pochodzenie Krzysztofa Kolumba się raczej zakończył! Wszystko to można podsumować jednym, jedynym stwierdzeniem: Widzicie ciapciaki, to Polak odkrył waszą Amerykę!!! :)

poniedziałek, 29 listopada 2010

Sztufady, dla Ozona, część następna

No mówiłam, że za trzy dni, ale co poradzisz na "napaloną" babę :)
Po trzech dniach wyjmuję mięsko z zalewy, opłukuje je i robię ostrym, wąskim nożem, małe dziurki, w które wciskam, wcześniej pokrojoną w paski słoninę (jak ktoś lubi w pieczeni nutkę wędzonki, może miast owej słoniny zapodać tłuściutki, wędzony boczuś):) Oczywiście bez soli i pieprzu raczej się nie obędzie:) Tak "narychtowane" mięsko wkładam do gara z roztopionymi trzema łychami masełka i obsmażam. Teraz nadchodzi czas na pokrojenie w kostkę dwóch marchewek, pietruszki, kawałka selera, jednej cebuli i jednego dużego buraka. Wszystko to wrzucamy na podsmażone mięsko i uwaga, uwaga, uwaga!!!! Zalewamy szklanką czerwonego, wytrawnego wina i szklanką spirytusu! Nie żadnej tam wódki, chociażby była najlepsza, ale spirytusu! I w takim oto towarzystwie pozwalamy mięsku udusić się do miękkości! Gdyby było za mało płynu można dolewać bulion. Co prawda w oryginalnym przepisie było, że wodę, ale moje potrawy raczej wody nie tolerują. No chyba, że gotowane ziemniaczki:) Kiedy wołowina jest miękka, dobrze jest zapodać okruszki kromy chleba i pozwolić się jeszcze chwilkę podusić. Zanim pokroimy mięso na dosyć grubaśne plastry i polejemy sosikiem, musimy pamiętać, że musi sobie ono poza garnkiem chwilkę "odpocząć":) Smacznego Ozonie :)

niedziela, 28 listopada 2010

Sztufada

Zapytacie: Co to jest? Sama się zdziwiłam kiedy usłyszałam to określenie! Szczerze, w ogóle nie skojarzyłam go z pichceniem. I dobrze, bo okazuje się, że żeby ją przyrządzić, tą oną sztufadę, należy porządnie się przygotować, a później zając się, że tak powiem: sztuką gotowania:)
Zanim się pomyśli o "wielkim żarciu" należy zaopatrzyć się w duży kawał wołowiny, czyli minimum jakiś kilogram, a najlepiej półtora:) Zatem, od razu należy zaprosić znajomych, no chyba, że ma się rodzinkę głodomorów.
Mięsko umyte i opłukane maczamy w zalewie, którą przygotowujemy ze szklanki octu winnego (może być ten najzwyklejszy też), ze szklanki przegotowanej wody, kilku goździków, kilku liści laurowych i kilku ziarenek ziela angielskiego. I kiedy już zaproszonym gościom lub wygłodniałym domownikom cieknie ślina, języki zwisają do podłogi, oczy zachodzą mgłą na myśl o wyśmienitym żarciu, przykrywamy owe mięsko w wyżej wymienionej zalewie i wkładamy je do lodówki:) Na pytanie współbiesiadników: A kiedy będziesz to dalej przyrządzać? Odpowiadamy: Za trzy dni:)))

sobota, 27 listopada 2010

Licencjonowani zbieracze jaj...

Niezłe jaja, kiedy na ich zbieranie trzeba mieć licencję:)
Takie jaja znoszą jedynie mewy na brytyjskich mokradłach i podobno smakują jak potrawa bogów. Może i tak być, nie zamierzam próbować :)
Pomyślałam sobie jednak, że dobrze by było gdyby zbieranie wszelkich jaj wymagało posiadania na ową czynność licencji. Dlaczego? To bardzo proste. Ileż mamy w naszym kraju tęgich głów, które robią sobie z nas jaj bez żadnych zezwoleń! Nie dość, że jej robią to jeszcze je zbierają, a nawet rzec można, że je kolekcjonują. Wszyscy wiemy jak po kilkunastu dniach czy po miesiącu zachowują się jaja! Nieważne czyje i nieważne w jakim miejscu zniesione! Zwyczajnie się zaśmiardają i zaczynają okrutnie cuchnąć! Śmierdzą wszystkim na dokoła z wyjątkiem tych, którzy, jak wcześnie wspomniałam znoszą je, zbierają lub kolekcjonują:)

piątek, 26 listopada 2010

Dobry poranek...

Dzisiaj śliczny dzień się obudził:) Nawet kawa smakowała inaczej, chociaż w telewizorni jak zwykle to samo! Tu wypadek, tam zima zaskoczyła drogowców i matko jedyna ile śniegu napadało! No bo śnieg w tej szerokości geograficznej, o tej porze to naprawdę coś niespotykanego! Co innego w Kalifornii czy na Florydzie, ale żeby w Polsce! No skandal niesłychany:)
Dlatego dzisiaj podjęłam bardzo ważną decyzję, że będę tak samo oryginalna jak ten śnieg pod koniec listopada i na kolację będą mielone! Takie absolutnie niespotykane z mięsa, jaj i przypraw. Do tego ugotuję nadzwyczajne ziemniaki i zrobię kosmiczną surówkę z kiszonej kapusty! :)
O, wpadła mi właśnie myśl, że kartofle mogą być naprawdę inne niż zazwyczaj, czyli "ziemniaki po żydowsku". Bierze się kilka kartofli, się je obiera i kroi w grube plastry. Tak samo czyni się z jedną średnią cebulą. Wszystko to wciepuje się do garnka, soli i zalewa pół na pół wodą z mlekiem no i gotuje do miękkości. Przygotowanie kończy odcedzenie ziemniaków z cebulką na durszlaku:)
Smacznego:)

czwartek, 25 listopada 2010

Proszona obiado-kolacja

Żeby zacząć dzisiaj gotować, trzeba upolować ładny kawałek mięsa. Co prawda powinna to być cielęcina, ale skoro Ewa nie jada nic futrzastego, to pewnie i małej krówki czy byczka, także nie. Zatem wzięłam i upolowałam ładny kawał wołowiny (ale z młodego wołu, bo taka lepsza). Jak rozpoznać czy wół był młody? Im jaśniejsze mięsko, tym młodszy wół. Nie dotyczy polędwicy, zazwyczaj bywa ciemniejsza:)
Zaopatrzona już w mięsko, pokroiłam je na plastry i rozbiłam tłuczkiem (tego nie lubię, zawsze potem boli mnie ręka, ale Misiek mówi, że dlatego, iż ponieważ nie mam opracowanej technologii tłuczenia):) Roztłuczone już plastry natarłam rozgniecionym czosnkiem z solą i pieprzem i zostawiłam na noc w lodówce. Wieczorkiem, przy lekturze "Faktów" pokroiłam w plasterki jakieś 40 dkg pieczarek i w kostkę jedną średnią cebule - dodałam do tego sól, pieprz i tymianek i udusiłam na łyżce masła i też wsadziłam do lodówki. Następnego dnia trzeba było zetrzeć skórkę z jednej cytryny i wycisnąć sok z jej połówki (nie z mojej połówki, tylko rzeczonej cytryny), wymieszać to z mięskiem i zostawić na kilkanaście minut. Do połowy uduszonych pieczarek zapodałam połowę czerwonej papryki (pokrojonej w kostkę), jedno surowe jajo i dwie łyżki bułki tartej. Tak przygotowanym farszem napakowałam mięsko i zwinęłam w roladki (żeby się nie rozpadły można spiąć wykałaczkami albo owiązać nitką. Nie można oczywiście przed podaniem na stół zapomnieć o tych drewienkach czy sznurkach):)
Rolady powędrowały na rozgrzane dwie łych masełka i się rumieniły. Po zakończeniu wspomnianego procesu, do gara powędrowało resztę pieczarek i szklanka białego, wytrawnego winka:) Pozwoliłam się temu dusić do miękkości (rzecz jasna pod pokrywką). Po uduszeniu sos doprawiłam śmietaną z odrobiną mąki. Całość zwieńczyły kopytki i czerwone buraczki... Bez komentarza:)

środa, 24 listopada 2010

Kłólik w śmietanie

W sumie, lepszy byłby zając, ale ja na polowania nie chodzę, nawet za tymi w supermarketach nie przepadam:)
Można za to w bezkrwawych łowach zapolować na jakiegoś gospodarza, który dostarczy nam już gotowego kłólika, takiego co to wychowywał się na wsi! Inne szczerze mówiąc, nie są najlepsze!
Jak się go już posiada to można go dusić w całości albo poporcjować, bo we dwoje zjeść na jeden raz nie sposób:) Podroby z niego można wykorzystać do pasztetu, takiego na przykład według przepisu Ozona:)
Ja gotuję dla dwóch osób, więc zapodałam jedną tylną nogę (bo w odróżnieniu od kurczaka króliki je posiadają) i dla siebie kawałek schabu:) Umyłam, osuszyłam mięsko i wciepnęłam do rondla na dwie rozgrzane łychy masła (jeżeli ktoś uważa, że masło jest niezdrowe może to samo zrobić na oleju, ale za smak ja nie ponoszę odpowiedzialności). Dołożyłam tam trzy ziarenka ziela angielskiego, dwa listki laurowe, sól i pieprz. Przykryłam i dusiłam aż mięsko nie stało się miękkie. Później bez przykrywki pozwoliłam się mięsku zrumienić. Na koniec dodałam pół szklanki 30% śmietany i poczekałam aż się zredukuje. Dobre:) Po południu tylko ugotuję ziemniaczki i zaleje mizerię śmietaną:)
Jutro faszerowana cielęcina:)

wtorek, 23 listopada 2010

Cudze chwalicie i tak dalej...

Moja połówka postanowiła zafundować mi upojny weekend w Poznaniu! Chwała mu za to - było rzeczywiście upojnie:)
Na dzień dobry, w pociągu, małżeństwo, które wracała z Bangkoku i przez trzy godziny opowiadali jak to żyją inni ludzie, jak to jest w cywilizowanym świecie i jaki to nasz kraj jest generalnie do dupy.
Wsiadamy na dworcu do taksówki i zwiedzamy miasto zza okien samochodu! Dlaczego? Ano z prostej, banalnej przyczyny! Przez miasto paradowała parada równości, a kibole odgrażali się, że zrobią z nimi porządek, więc miasto zamknięte:) Docieramy do wynajętego apartamentu! Pan w recepcji bardzo miły, maszeruje z nami do celu, który uwaga jest na trzecim (wysokim) piętrze bez windy:)
Wszelkie trudy wynagrodził nam widok tego co ujrzeliśmy za drzwiami. 70 metrów kwadratowych tylko do naszej dyspozycji:)
Rozpakowałam walizkę i dawaj na miasto! Mój rodzony mąż zarządził: rajd po pubach:) Na całą upojną noc:) O 20.00, przy trzecim piwie wymiękliśmy i postanowiliśmy podreptać z powrotem:)
Niedzielę rozpoczęły bodące się poznańskie koziołki, później wycieczka do centrum pani Kulczykowej (bez komentarzy), a później spotkanie z koleżanką:) Zakończone o trzeciej nad ranem ginem z tonikiem:) Matko Boska Częstochowska - ależ wczoraj miałam kaca!!!
Nieważne to jednak - generalnie warto było:))) A teraz zabieram się za królika, przepis na niego, będzie jutro:)

piątek, 19 listopada 2010

Naleśniki po chłopsku

Przepis na te nalepśniki już był i nie będę się powtarzać:) Wczoraj moja połówka, moja siostra i nasz wuj wyrazili dla nich zgodny podziw, zżerając wszystko co było w garnku i na patelni:)
W zamian, że tak powiem, ja miałam wieczorem kulinarną orgię :) Jadłam tak: swojską kiełbaskę, paszteciki z mięskiem, krokieciki z mięskiem, pierogi z grzybami i kapustą, pyzy z mięsem, pasztetową, pasztet, hmm, to chyba wszystko:)
Pomyślicie - matko kochana ta baba dwa dni gotowała i wszystko w jeden wieczór zeżarła! Nic bardziej mylnego:)
Przepis na takie gotowanie i pieczenie jest prosty! Obiecuje się naleśnika po chłopsku wujowi, który jest właścicielem sklepu z domowymi wyrobami regionalnymi i uczta gotowa:) Było takie mniam, że nawet nie posiadam wyrzutów sumienia z powodu przeżarcia:) A zresztą, w końcu sumienie mam czyste, bo nieużywane :)

czwartek, 18 listopada 2010

Brak tajemnic

Wszyscy doskonale wiedzą, że lubię gotować i podobne nieźle mi to wychodzi:) Tajemną również nie jest fakt, że obiad bez mięska praktycznie nie istnieje! Najbardziej się cieszę kiedy mogę coś upichcić raczej z nazwanego mięsa. Cudownie jest kiedy to mięso wcześniej nie miało na imię Burek lub nie wołano do niego: kici kici:) Często sobie marzę, że kiedyś będę mogła gotować na kuchni opalanej drewnem lub węglem, a do potraw będę mogła dociepywać warzywa ze swojego ogródka:) Pora wziąć się za spełnianie marzeń:)
Póki co dostałam od kumpeli koguta, który chodził sobie u jej rodziców po podwórku i skubał trawę. Oczywiście dostałam go, kiedy już tego nie robił!
Wzięłam połowę tego tłustego koguciska, wyszorowałam i wrzuciłam do dużego garnka. Do tego dwie marchewki (niestety kupione w warzywniaku), jedną pietruszkę, kawałek pora, kawałek selera, opaloną (niestety nad gazem) cebulę i pęczek zielonej pietruszki. Później sól i pieprz i pozwoliłam temu spokojnie pyrkać przez trzy godziny. Żadnych innych przypraw nie potrzeba:) Hitem tego rosołu był samotnie zagnieciony makaron:) Wzięłam kupkę mąki pszennej, dwa jaja i dolałam odrobinę wody. Zagniotłam dosyć twarde ciasto, rozwałkowałam bardzo cienko i podobnie własnoręcznie pokroiłam. Jeszcze ręce mnie bolą, ale warto było:)

środa, 17 listopada 2010

Nowe ślady, nowe tropy...

Jest! Są! Nowe tropy w śledztwie, w sprawie generała Papały! Jak spojrzeć, że upłynęło od jego śmierci tylko 12 lat, to klękajcie narody!
Jakiemuś bandziorowi zapaliło się koło dupy i zapragnął "wziąć udział" w instytucji świadka koronnego i zapodaje co następuje: pana generała, na zlecenie zabiło dwóch obcokrajowców. Na czyje zlecenie? I tutaj już nie do końca wspomniany świadek koronny, jest pewien. Zapewne maczał w tym palce amerykański "biznesmen" polskiego pochodzenia, niejaki Edward M. Czytając to, świetnie się bawię, ponieważ nikt, ale to absolutnie nikt nie wie o kogo chodzi. Polacy w ogóle się nie orientują, że to Mazura amerykanie obronili przed ekstradycją. Opierali się zresztą na zapisie ustawy, że nie można kogoś wydać innemu krajowi, jeżeli istnieje podejrzenie, że śledztwo będzie miało charakter polityczny! I słusznie, bo Polacy ze wszystkiego potrafią zrobić politykę, albo gówno z całej polityki.
Może również zamieszany w zabójstwo generała, był Andrzej Z. pseudonim "Słowik". Żaden z Polaków nie pamięta ogólnopolskich listów gończych wystawionych za niejakim Andrzejem Zielińskim! No jakie to zabawne i jakie polskie. Utajnimy wszystko co wcześniej było podane do ogólnej wiadomości:)
A pan o pseudonimie "Broda" zanim podskoczy z radości, że jest świadkiem koronnym, powinien wiedzieć, że polski wymiar sprawiedliwości jeszcze nigdy nie dotrzymał postanowień ustawy związanych z tą instytucją. Może powinien zapytać "Masy"?
Dzisiaj postrzeliło się wzajemnie, podczas ćwiczeń, dwóch warszawskich antyterrorystów! Rzecznik prasowy KGP zapodaje, że stało się to w zaimprowizowanym miasteczku, które służy do ćwiczeń. Zapewniam Was, żaden z Warszawiaków nie wie gdzie to jest:) Szczególnie, że miejsce to może sobie "wyguglać":)

poniedziałek, 15 listopada 2010

Przestałam cokolwiek rozumieć...

Co prawda stan ten trwa już dosyć długo, ale w najśmielszych snach nie przypuszczałam, że to się jeszcze może pogłębić!!! To znaczy, że z dnia na dzień jeszcze mniej będę rozumiała! To, że Fotyga się fotyguje do Stanów, to jej i Antka cyrk i małpy. I nie mam pojęcia po jaką cholerę rzecznik naszego rządu grzmi, że to zahacza o zdradę? Zdradę kogo lub czego, panie ministrze?
Przecież ci wszyscy "sfotygowani" i "zamacierewiczowani" są wierni jedynie sobie i prezesowi, chociaż nie wiem dokładnie, czy właśnie w tej kolejności?
Już widzę, jak cały Kongres USA zajmuje się listem prezesa, a Putin sra ze strachu, przed jego poczynaniami! Bo, jak twierdzi najjaśniejszy, Rosja to obce mocarstwo, za to Ameryka jak najbardziej swojska! To prawda, że jest naszym sprzymierzeńcem w ramach NATO, tyle, że coś mi się widzi, że prezio nie do końca wie w jakim zakresie i w jakich okolicznościach, Stany muszą udzielić nam wsparcia i odwrotnie zresztą.
A tak z innej beczki. Pamiętamy wszyscy kiedy z prezydentem Wałęsą budowaliśmy drugą Japonię i kiedy zaraz po tej "budowie" Japonia popadła w recesję! Większość z nas wie co stało się z Irlandią, kiedy premier rzekł, że młodzi ludzie nie będą musieli tam wyjeżdżać, bo u nas będziemy mieli tę właśnie Irlandię!
To może teraz powinien powiedzieć, że na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej będziemy mieli i Rosję? Kilkanaście miesięcy i największego swego wroga mógłby mieć z dyńki:)

niedziela, 14 listopada 2010

Babskie wyprawy...

Powszechnie znanym jest, że baba odstresowuje się na zakupach:) Ja specjalnie nie lubię latać za ciuchami i spędzać godziny w przymierzalniach, ale wyprawa do Ikei zawsze poprawia mi humor. Siostra w czwartek podjęła "diecezję", że we trzy w sobotę udajemy się własnie do Ikei. Na początek problem, kim jedziemy: zawsze jeździłyśmy mną, więc powiadam do siostry: Tobą albo Karolem. Siostra mówi: to mną bo Karol nie ma na benzynę! Suma sumarum pojechałyśmy Karolem, bo ma największe auto:) I dobrze się stało, bo do siostrzanego autka zapakowałybyśmy się na dwa razy:)
Jesteśmy na miejscu! Magda czekaj idę do toalety, Ala gdzie są wózki? Karol, to my już idziemy "na świeczki", a Ty nas dogonisz! Słuchajcie mnie są potrzebne jaski i poszewki, i nowy chodniczek do sypialni i do łazienki też. Miśkowi zepsuła się lampka na biurko, a w wadze łazienkowej pękła sprężyna (czemu wcale się nie dziwię:)) Magda jak myślisz, dobrze zrobiłam, że wzięłam sobie czarne papucie? Źle, weź niebieskie:) Dziewczyny są świąteczne płyny do kąpieli, tylko nie wiem, który najładniej pachnie! Qrde, ja muszę znowu siku, a tu jeszcze mi brakuje prześcieradeł, a Alusi pudeł i pudełek:)
Dopiero przy kasie orientujemy się ile nas to odstresowywanie kosztowało:) Wierzcie mi, że sesje u terapeuty są tańsze:)
A przecież jeszcze muszę pamiętać, że trzeba zapodać dla Miśka szwedzki zestaw hot-dogowy:)
Tarabanimy się ze wszystkim na górę i bezcenne stwierdzenie mojej połówki: Hmm, od razu Kiciu widać, że byłaś na zakupach z Alusią i Karolem:)
No ba!!! Ale ile wydałam, póki co Ci się nie przyznam:)

piątek, 12 listopada 2010

Prawo i lewo

Gdzie teraz jest prawica, gdzie jest lewica, kto względem kogo stoi w opozycji??? Kto świętował Święto Niepodległości? Jakoś dziwnie mi się wydaje, że przede wszystkim młodzież wszechpolska! Trudno mi jest mówić o sobie "młodzież", ale wypraszam sobie, żeby takie coś było wszechpolskie! Dokąd pójdą wyrzucone posłanki? Czy Poncyliusz spieprzy z partii? Czy Hanka powinna była wydać zezwolenia na demonstracje na Trakcie Królewskim?
Szczęśliwie przez ostatnie dwa dni wszystkie te pytania nie zaprzątały mi głowy:)
Ja, w odróżnieniu od wszechpolaków postanowiłam świętować! Zapodałam rodzince "koncertowy obiadek", czyli Strogonowa (lepszy niż ostatnio), polędwiczki w żubróweczce, kluchy śląskie (mniam), marchewkę z jabłuszkiem, fasolkę szparagową z masełkiem i bułeczką i na koniec siostrzane buraczki:)
Wieczór spędziliśmy na grze planszowej (byliśmy na pustyni i rozgrywaliśmy przygody i rzucaliśmy kośćmi opowieści) i na malowaniu goblinów, które nie wiadomo do czego się przydadzą, ale wymalować trzeba:)
Wszystkie powyższe poczynania zapijaliśmy żubrówką, która nie została użyta do polędwiczek, a trochę jej było:)

wtorek, 9 listopada 2010

Metryka nieważna

Byłam wczoraj na zakupach i w tak zwanym międzyczasie patrzyłam sobie na różnych ludzików. I ciepła się na mnie taka jedna myśl (to znaczy cóś mnie zabolało i zaczęły mi się pokazywać obrazki:): Każdy człowiek marnuje sobie życie na swój własny, indywidualny sposób! Może to troszkę smutne, ale niestety prawdziwe! Tysiące wiecznie spieszących się ludzi - po co?, dokąd? - pytam grzecznie. Przecież bilet powrotny dawno został skasowany!
Dlaczego więc nie zatrzymać się na chwilę?
Nie biegać "między regałami" i spoconym "dolatywać" do kasy?
Dlaczego nie uśmiechnąć się do pani w kasie, która ma serdecznie dosyć (za swoje 900 złotych miesięcznie) wiecznie niezadowolonych i spieszących się klientów?
Dlaczego nie wrócić na spokojnie do domu, zjeść coś dobrego i pobyć z kimś bliskim?
Dlaczego nie oddać się dobrej rozrywce lub błogiemu lenistwu?
Tyle pytań i wszystkie raczej pozostaną bez odpowiedzi, a w zasadzie odpowiedź pewnie byłaby jedna: Nie mam czasu!!!

poniedziałek, 8 listopada 2010

Wyrzucone, wyrzucający i jeszcze inni

Te są wyrzucone, ci je wyrzucili! Dlaczego tamta, tam nie pojechała? Czy to ona podjęła tę decyzję? Czy może zadecydował ten poseł, który ją tam wcześniej zaprosił? A w ogóle, to jest bardzo wysoce prawdopodobne, że tak nakazał inny pan czy panowie! I to mości panie motyw przewodni naszej kochanej rodzimej polityki! Nic ująć, nic dodać!
Nie wiem po jaką jasną cholerę, bardzo wiele mediów doszukuje się drugiego, trzeciego, a może i piątego dna takich postępowań, partii jeszcze podobno opozycyjnej!
Wiadomym jest, że - po pierwsze owa partia zbliżające się wybory raczej przegra, a po drugie, takiemu faktowi winien nie może być ani najjaśniejszy, ani jemu lojalni poddani!
Zatem znalazły się kozły ofiarne i ot cała filozofia! Kozły??? Hmmm, a może skoro samiec sarny to kozioł lub rogacz, to może tutaj znalazły się zwyczajne kozy???

niedziela, 7 listopada 2010

Zioła i ziółka;)

Jak się komuś uśmiechnął pyszczek i pomyślał o skręcie z maryhy, to sorry bardzo, ale ja dzisiaj nie o tym:)
Wczoraj zapadła decyzja, że dzisiaj będziemy zajadać świnię, a przynajmniej jakiś jej kawałek:) Wybrany został jeden z najlepszych, a zasadniczo dwa kawałki, czyli dwie polędwiczki wieprzowe (nie ukrywam, że były raczej z dużego wieprza). Po przywiezieniu ich do domu, ze sklepu oczywiście, nie z chlewika, pokroiłam je na ukośne plastry (takie mniej więcej półtora centymetra).
Wróciłam do ziółek! Do miski wlałam trochę oliwy z oliwek (jakieś trzy, cztery łyżki) i do tej oliwy zapodałam: łyżeczkę vegety (może być jakiś inny kucharek), łyżeczkę ziół prowansalskich, garść drobno pokrojonego, świeżego tymianku, trochę soli i trochę pieprzu, a no i łyżeczkę białej całej gorczycy: Zamieszałam tę mieszankę, a później zamieszałam w niej pokrojonymi polędwiczkami. I tak to wszystko do dzisiaj przeleżało sobie w lodówce:)
Dzisiaj na patelni rozgrzałam dwie porządne łychy masełka i także porządnie zrumieniłam na niej polędwiczki z przyprawami. Przełożyłam je do garnka, mogą zostać na patelni (tylko patelnia musi być trochę głębsza), lekko jeszcze popieprzyłam (hmm, pieprzyć to ja lubię:)), posypałam delikatnie cukrem i zalałam porządną setką żubróweczki:). Pokrywka na garnek i pozwoliłam się mięsku jeszcze kilka minut dusić.
Do tego absolutnie delikatnego mięska zapodałam "tłuczone" ziemniaczki i zasmażane (także na masełku) buraki. Myślę, że tak samo dobrze będzie smakować z każdą inną surówką, a miast ziemniaków może być ryż lub gumiklejze:) Smacznego:)

sobota, 6 listopada 2010

Pierogi z mięsem i takie tam

Na pierogi z mięsem, pasztet wieprzowy i pastę jajeczną przepis jest najprostszy na świecie!
Znajduje się kogoś kto właśnie udaje się do Katowic i pyta go, czy będzie uprzejmy przyjąć siatkę na dworcu PKP! Kiedy wyrazi zgodę, dzwoni się do właściciela "Złotego rogu" (najlepszego sklepu-knajpy na ul. Mariackiej, składa się zamówienie na owe pierogi, pasztet i pastę, a później od wcześniej złapanego podróżnika do Katowic, przejmuje się przesyłkę gdy ten wraca do Warszawy:)
Później już tylko ciepie się pierogi na patelnię na rozgrzane masełko i już:) Pasztet można zeżreć bez dodatków, a pastę jajeczną koniecznie z bułką i prawdziwnym masełkiem:)
Takie przepisy potrafią wykonać nawet Ci, którzy potrafią przypalić wodę na herbatę lub rozgotowują jaja na twardo:)

piątek, 5 listopada 2010

Kukułcze gniazda :)

Tak naprawdę to są "Jaskółcze gniazda" i muszę dodać, że także Tuptusiowe:) W ogóle Tuptuś nieźle potrafi nakarmić:)
To najlepsze jedzonko na świecie (które można jeść z dodatkami, zwyczajnie jak obiad - na gorąco, albo jako przekąską na zimno (nie ukrywam, że dosyć dużą przekąskę):), zaczynam od ugotowania jaj na twardo - tyle jaj ile kcemy mieć gniazd (w razie czego z nadprogramowych można zrobić pastę jajeczną, albo zwyczajnie zeżreć z solą czy majonezem).
Później biorę mielone mięsko i przyprawiam je dokładnie tak jak na kotlety mielone, dodając jeszcze całe mnóstwo drobno pokrojonej natki pietruszki. W dobrze "wyrobione" i przyprawione mięsko "otaczam" wcześniej obrane ze skorupek jaja.
I teraz przychodzi pora na ciasto, które ma mieć konsystencję naleśnikowego. Do ciasta potrzebne są tylko dwa składniki: mąka i piwo:)
Zrobione kulki z jaj i mięska zanurzam w piwnym cieście i ciepie na głęboki, rozgrzany tłuszcz. Tuptuś smaży je około 20 minut w oleju. Ja też około 20 minut tyle, że w smalczyku:)
Po wyjęciu ich ze smażenia (przed pożarciem) trzeba im pozwolić chwilę "odpocząć".
Muszę się przyznać, Tuptuś świadkiem, przy mnie te gniazdka nie mają żadnych szans poodpoczywać:)

czwartek, 4 listopada 2010

Tuptusiowe naleśniki:)

Tylko ja je nazywam Tuptusiowymi:) Tuptuś i Yeti mówią na nie: haftowane naleśniki, a moja druga połówka twierdzi, że to naleśniki po chłopsku:) Faktycznie porcje, które potrafi zjeść On i jego znajomi, wskazują na ilości chłopa, który cały dzień zapieprzał na roli:)
Przygotowanie tychże rzeczonych naleśników zaczynam od ugotowania rosołku na całym kurzęciu:) Może być na częściach indora (jakich kto lubi, wszak powszechnie wiadomym jest, że ów indor posiada siedem różnych smaków). Jak należy gotować rosół, wszyscy są świadomi.
Równolegle biorę około pół kilograma kiszonej kapusty, podlewam ją w garnku rosołkiem, dodaje sól i pieprz oraz utarte na grubych "oczkach" warzywa - też jakie ktoś lubi. Wyjmuję ugotowane mięsko, rwę na kawałeczki i obsmażam na patelni razem z cebulką (pokrojoną jak kto chce, ja kroję w półplasterki). Zrumienione mięsko dodaję do ugotowanej kapusty, wymieszowuję wszystko, chwilkę jeszcze podduszam i przyprawiam do smaku, dodając cóś zielonego (powinno to wszystko być dosyć ostre). Odstawiam na boczek i już.
Do naleśników niezbędna jest mocno zgazowana woda mineralna, jaja, mąka pszenna i odrobina soli, a i jeszcze gałązki zielonej pietruszki:)
Do roztrzepanych dwóch lub trzech jaj się wlewa wodę i dodaje mąkę do wiadomo jakiej (czyli naleśnikowej konsystencji). Na patelnię odrobinę tłuszczu i smażą się naleśniki (nie muszą być jak bibułka, mogą być grubsze, wszak to chłopskie naleśniki):). Kiedy wylejemy ciasto na patelnię, na wierzch nakładamy całą gałązkę pietruchy ( po upieczeniu wygląda jakbyśmy go wyhaftowali). W gotowe naleśniki zawijamy kapustę z mięsem (też tak jak kto chce), a do szklaneczki nalewamy zimne pifffko:)
Ależ dzisiaj dowolność w mojej kuchni:)))

środa, 3 listopada 2010

Żeby nie było za dobrze...

Dzisiaj nie będzie "wypasu" dla żarłoków:) Trudno - rodzina Adasia zapewne mi wybaczy, a jeżeli nie to jutro czy pojutrze się zrehabilituję:)
Dzisiaj plącze mi się po głowie jedna myśl: Nigdy nie można powiedzieć: ja już wszystko w życiu przeżyłam, nic nowego już na mnie nie czeka i tak dalej, i tym podobnie...
W każdym wieku i na każdym etapie życia czekają na nas niespodzianki. Zdarza się, że to zdarzenia, których nie chcielibyśmy koniecznie doświadczać, ale spotykają nas również szczęśliwe chwile. Niektórych nawet takie co to tylko w filmach mogą się zdarzyć:)))
Dziewczyny i chłopaki - nieważne ile macie lat, nieważne ile już przeżyliście - może się zdarzyć tak, że wszystko co najpiękniejsze w Waszym życiu - dopiero się wydarzy:)
Wiem coś o tym;)

wtorek, 2 listopada 2010

Skoro wino i stół sprzyja TEMU...

Adaś zacytował wielkich tego świata, a zasadniczo ich wypowiedzi co do jedzenia i do TEGO:)
Co do afrodyzjaków - to nie wiem czy winogrona nimi są, ale pamiętam, że w starożytności każda kulinarna (i nie tylko) orgia, nie mogła się bez nich obyć:)
Ja wczoraj wzięłam byłam kilka piersi kurzęcych (mogą być indycze), przekroiłam każdą na połowę i zawinęłam w plastry boczku i powinnam była je związać gałązkami świeżego rozmarynu (ale była lipa, bo go nie posiadałam). Przypięłam za to ten boczek wykałaczkami, a rozmaryn wystąpił w wersji suszonej. Wcześniej te cycki muszą być posypane oczywiście solą i pieprzem. Kiedy pakunki już były gotowe podsmażyłam je na złoto, nie na czym innym jak na masełku. Wyjęłam i na to masełko zapodałam pokrojoną cebulkę i ją zrumieniłam, a później do niej dodałam po 20 dkg, przekrojonych na połówki, czarnych i białych winogron:)
Kiedy troszeczkę sobie podmiękły zalałam je bulionem drobiowym wymieszanym z dosyć dużą ilością 30% śmietanki. W to wszystko wciepnęłam wcześniej podsmażone pakunki i pozwoliłam się temu dusić do zredukowania sosiku:)
Jakie to dobre, niech świadczy fakt, że tego od razu nie było, za to TO było, a jakże:)))

poniedziałek, 1 listopada 2010

Na dobrą i złą pogodę:)

Co jest dobre na pogodę i niepogodę? No jak to co? Oczywiście zajebiaszcze żarełko:) W sobotę świętowaliśmy halloween ( jak to niektórzy rzekli - pogańskie święto, tak jakby dzień Wszystkich Świętych nim nie był) i raczyliśmy się po pierwsze wołowym rosołkiem (półtora kilograma wołowego szpondru, warzywa, sól i pieprz i cztery godziny pyrczenia, do dużego zredukowania) - palce lizać! Na później koncert życzeń - pieczone goloneczko i de volay:) Goloneczko przyrządziłam ja - jak zwykle, natomiast za owe rzeczone de volay'e zabrała się moja połówka, ale jak na szefa kuchni przystało - musiał mieć pomocnika kuchennego:)
Zatem Magda wzięła kurzęce cycki, przekroiła wzdłuż na połówki, delikatnie rozbiła tłuczkiem i posypała solą i pieprzem. Żeby nie było za dobrze - rozbiła kilka jaj i dokładnie roztrzepała z odrobiną mleka. Trzy miseczki posłużyły za pojemniki na:
a) mąkę
b) bułkę tartą
c) pokruszone, zwyczajne płatki kukurydziane.
I w tym momencie do akcji wkroczył Misiek - jak świstak zawijał duże porcje masełka w każdy kawałek mięska, otaczał go najpierw mąką, później jajem, później bułką tartą, znowu jajem, a kończył na płatkach. O tym jakie zostało pobojowisko w kuchni i nie tylko, nie wspominam. Posprzątałam i gitara:)
Zapodałam to wszystko otoczone na patelnię ze smalczykiem i bardzo wolno upiekłam! Halloweenowi goście zachwyceni! Jako dodatek mieli i ziemniaczki gotowane w łupinach i surówkę z kiszonej kapusty i całkiem standardową mizerię:)
Dzisiaj był indyk w winogronach - ale o tym jutro, jak trochę przestane być przeżarta:)