poniedziałek, 29 listopada 2010

Sztufady, dla Ozona, część następna

No mówiłam, że za trzy dni, ale co poradzisz na "napaloną" babę :)
Po trzech dniach wyjmuję mięsko z zalewy, opłukuje je i robię ostrym, wąskim nożem, małe dziurki, w które wciskam, wcześniej pokrojoną w paski słoninę (jak ktoś lubi w pieczeni nutkę wędzonki, może miast owej słoniny zapodać tłuściutki, wędzony boczuś):) Oczywiście bez soli i pieprzu raczej się nie obędzie:) Tak "narychtowane" mięsko wkładam do gara z roztopionymi trzema łychami masełka i obsmażam. Teraz nadchodzi czas na pokrojenie w kostkę dwóch marchewek, pietruszki, kawałka selera, jednej cebuli i jednego dużego buraka. Wszystko to wrzucamy na podsmażone mięsko i uwaga, uwaga, uwaga!!!! Zalewamy szklanką czerwonego, wytrawnego wina i szklanką spirytusu! Nie żadnej tam wódki, chociażby była najlepsza, ale spirytusu! I w takim oto towarzystwie pozwalamy mięsku udusić się do miękkości! Gdyby było za mało płynu można dolewać bulion. Co prawda w oryginalnym przepisie było, że wodę, ale moje potrawy raczej wody nie tolerują. No chyba, że gotowane ziemniaczki:) Kiedy wołowina jest miękka, dobrze jest zapodać okruszki kromy chleba i pozwolić się jeszcze chwilkę podusić. Zanim pokroimy mięso na dosyć grubaśne plastry i polejemy sosikiem, musimy pamiętać, że musi sobie ono poza garnkiem chwilkę "odpocząć":) Smacznego Ozonie :)

9 komentarzy:

Michał Bartczak pisze...

No i jak tu trzymać dietę? Eh? Eh???

A i nawet ziemniaki gotowane na mleku są lepsze :)

Ruda pisze...

O diecie już nawet nie należy wspominać:) Ziemniaki na mleku albo po ukraińsku:), zdecydowanie lepsze:)

adamcot pisze...

Madzia,wielbić Cię będę za te specyjały a specyjały za to,że takie mniamuśne no chyba,że Misiek mi w ucho przydzwoni...:)))Trudno,będę wielbił i już!:)))

Ruda pisze...

Misiek z zasady jest niespotykanie spokojny człowiek, który przywykł, że faceci wielbią jego rodzoną żonę, za niezłe żarełko:)))
Lubi się podzielić. Żarciem oczywiście:)))

adamcot pisze...

To i chwała mu za taką wyrozumiałość:)Za to klatę wypina pewnie z dumy:)
Moja mama często robiła onegdaj wołowinę ,,na dziko".Podawało się to to z białym sosem na śmietanie i makaronem typu pappardelle...Przepis podobny do Twojego lecz bez alkoholu...
Boże!Po tej zimie będę musiał się odchudzać:(((

Ruda pisze...

Spoko, wiosennie zapodam lekkie i delikatne przepisy:) Będziemy zajadali chłodniki i nowalijki:)
A mnie po Twoich wspomnieniach o obiadkach Twojej Mamy, przypomniały się specyjały mojego ojca, krtóry był najlepsiejszym rzeźnikiem i masażem pod słońcem :)

ozon pisze...

Jestem teraz raczej "nieczynna".

ozon pisze...

Ale czytam Twoje przepisy:))) Podzieliły mi się te wpisy, bo nie chciał mnie Twój blok opublikować. Jak tylko się "rozluźni", to będę częściej.

Ruda pisze...

No bywaj u mnie Kochana, bywaj :)